Zespół Cree, czyli Sebastian Riedel i przyjaciele w 2013 roku wydali płytę „Wyjdź”. Tym razem za teksty odpowiadał Darek Dusza, a za mastering Andrew Jackson z Wielkiej Brytanii.
Kiedy słucha się pierwszych nut „Ja wiem i ty to wiesz” – trudno nie porównywać głosu Sebastiana Riedla z ojcem. I chyba przede wszystkim dlatego sięgamy po te płyty. W tekście też fajnie uchwycony został klimat bezpośredniej rozmowy ze słuchaczami, do tego niemal hard rockowy refren – i jest Cree jakie znamy z koncertów. Chyba idealnie trafione w gusta fanów.
„Jestem tu dla ciebie” łączy swobodę southern rocka z klimatami The Rolling Stones. Cree gra wyjątkowo swobodnie, a i w tekście jest odniesienie do Stonesów. Można się trochę boczyć na lekko dziwny refren, ale widać tak Cree w duszach zagrało i to ich sprawa. Na koncertach może być przy tym utworze niezła zabawa.
Cree balladami stoi. „Wierzyć chcę w marzenia” to jedna z tych, które od pierwszych nut chwytają fanów za serce. Szczególnie kiedy w słowach jest o tym, że można było żyć inaczej, i że ludzi łatwo zranić. I te truizmy o wierze w marzenia. Właśnie po to słucha się muzyki, by słowa jej pozbawione nie zamieniły się w banał. Kolejny koncertowy hit murowany.
Za to „Biuro ludzi znalezionych” zaczyna się gitarą w stylu Van Halen z lat 80. Później jest klasyczny blues rockowy łomot, jaki Cree lubią generować na koncertach, mocarne riffy i zdecydowanie silniejsza interpretacja Sebastiana Riedla.
„Być nie mogę” oparte jest o rytmikę i brzmienia bliskie reggae. To także jedna z dróg Śmierci Klinicznej i starego Dżemu. I znów muzyka i tekst spajają się w idealną całość, a do tego dochodzi przebojowa fraza „kochanie, wybacz mi”. Tu rzeczywiście produkcja przypomina najlepsze wzorce rock reggae.
I następna ballada. Fortepianowe intro rozpoczyna „Wieczne pytania”, potem oczywiście kilka taktów zawodzącej gitary i wysunięty na pierwszy plan głos. Tego, który „oddalony jest od ziemskich spraw”. Życiowa historia z podtekstami, jakby wyjęta z historii kariery niejednego muzyka, nie wyłączając wokalisty, jego rodziny i rzecz jasna – autora tekstu.
Kolejny mocniejszy utwór zaczyna się od świetnie nagranych bębnów. „Czego chcesz ode mnie” to jakby następna wariacja na temat The Rolling Stones ale i po prostu southern rock. Tym razem tekst bliski życiu, wydaje się być bardziej wydumanym niż poprzednie – lekko natchnione piosenki. Na szczęście w aranżacji znalazło się miejsce na fajną partię pianina, które lekko rozładowuje milizny tekstowe.
„Ciemności blask” to na swój sposób klasyka tytułów. I znów muzyka broni nasyconej disco polowym opisem spotkania z ustami ukochanej treści. Producent postawił na brzmienie piana fendera uzupełniającego nuty gitarowych akordów. Do tego slide wzmacniający refren i pełna uroku harmonijka. Trzeba poddać się kołysaniu muzyki i cieszyć piosenką, bez zagłębiania w treści, bo jest tego warta.
Tytułowa piosenka „Wyjdź” to według samego zespołu pewne nawiązanie do punka, ale chyba to raczej mrugnięcie okiem do wspomnianych słuchaczy Śmierci Klinicznej. Tak naprawdę zespół chciał zagrać raczej coś w klimacie „Highway Star”, ale wiadomo – głos Riedla raczej zmusza go do innego sposobu interpretacji. Właściwie czeka się, na solówkę gitary i tu nie ma szału, ale też nie ma zawodu. Wszak hard rock ma swoje reguły.
Idąc tropami podsuwanymi przez Cree, można stwierdzić, że „Moja halucynacja” inspirowana była estetyką Nirvany. I tu zespół brzmi naprawdę wiarygodnie. A i produkcja nie ulega southernowej konwencji – bliższa jest graniu Alice in Chains. Pozytywny szok.
Krążek kończy psychodeliczny nieco „Szaman”. I znów wielki ukłon w stronę producenta i studia nagrań. W pewien sposób ta piosenka jest światowa, ale bliska i duchowi Dżemu i sławnemu „Strzeż się tych miejsc”. Ale to nie plagiat ani kopia, tylko Cree, jakie przekonuje, z bogatą harmonią i pomysłem na epicką opowieść. Na pewno na długo zostanie w pamięci.
Fani Cree mogą i pewnie są szczęśliwi. „Wyjdź” to niemal w całości doskonałą płyta, dobrze oddająca i sceniczne i studyjne możliwości grupy. Bliska wielbicielom talentu rodziny Riedlów, ale i nieodległa tym, którzy kochają uczciwe, naturalne granie. I nie stroniąca od współczesności. Szkoda tylko, że wydawca i menadżer nie dbają wcale o niszowe media.