Henrik Freischlader, gitarzysta-samouk, zmotywowany przez samego Gary Moore, dziś wyrasta na jednego z najważniejszych blues-rockowych muzyków w Europie. 29 listopada 2013 roku wydał w pełni autorski krążek „Night Train To Budapest”.
Krążek rozpoczyna fantastyczny funk „Point of View”. Freischlader w studiu dograł chórki, by wzmocnić niektóre frazy tej piosenki, zmienia tonację i przede wszystkim daje z siebie mnóstwo ciepłych uczuć. A do tego krótkie i trafne wirtuozerskie solo.
„Everything Is Gone” to już typowa opowieść bluesowego wędrowca, idealnie utrzymana w stylu muzyka. Z ostrymi, niemal rockowymi chorusami i kontrastującymi zwrotkami, ciepła, to znów drapieżna. I przy okazji to sympatyczna piosenka o miłości. Lider śpiewa bardzo wyluzowany, by wyciągnąć pazury w mocno rockowym solo. Puls trzyma grająca ostinata sekcja podparta hammondami. Łatwo sobie wyobrazić, jakie szaleństwa ten utwór wywoła w wersji koncertowej.
Po huraganowym ataku elektrycznej gitary, brzmienie łagodnieje, a zespół gra piosenkę bardziej o folkowym niż bluesowym zacięciu. Jest tu odrobina country, ale przede wszystkim urokliwa melodia wsparta perfekcyjną, oldschoolową aranżacją. Takich piosenek, jak „Caroline” zawsze słucha się miło, no i wiadomo, że dziewczyny na koncertach wtedy chętnie kładą chłopakom głowy na ramionach.
Wolno toczy się „A Better Man”. Znów słychać wyluzowanego faceta przed mikrofonem, który od niechcenia, acz z mocą trąca struny gitary, kiedy nagle pojawia się wręcz soulowy bridge, a Freischlader śpiewa jak natchniony Kravitz. Niesamowity kontrast.
W czasy świetności rocka lat 80. przenosi nas brzmienie ballady „Thinking About You”. Lider praktycznie opowiada o swoich uczuciach, delikatnie podśpiewuje refren, bo sama produkcja piosenki już wytwarza wystarczająco nostalgiczny klimat. No i te dogrywane chórki naprawdę wzbogacają brzmienie. Coś w klimacie „Rough Boy” ZZ Top, ale z zupełnie inną partią gitary solowej. No i jednak ciepłe oddechy organów są nie do przecenienia.
Fantastyczny klimat ma z kolei „Don the Road”. Mocny, energetyczny blues rock, z rasowymi zagrywkami gitary, smaczkami i responsami, acz złagodzony przepięknymi chórkami. Jest w tej kompozycji przestrzeń i echa epickich hipisowskich melodii postawione w obliczu bluesowego brudu. I przemyślane solo gitary.
Ostinatowo blues-rockowy jest też „Gimme All You Got”. Trochę jest w nim przestrzeni znanej choćby z piosenek zespołu Free. I podobna energia płynąca z całej paczki muzyków. Jednocześnie w studiu Freischlader zadba, by chórkami dosłownie przez ułamki sekund łagodzić brzmienie i znaleźć kontrast do swoich rasowych gitarowych popisów.
W tej kopalni urokliwych piosenek jaką jest „Night Train To Budapest” znalazło się miejsce na następny umiarkowany blues-rock z elementami romantycznej ballady. „If This Ain’t Love” ma w sobie t wszystko co rasowa miłość. Kontrasty, pasję, cukier i gorzkie łzy. Rewelacyjna piosenka dla dorosłych z wieloma ingrediencjami.
Prawdziwy, jak się kiedyś mawiało „powolny” numer to „My Woman”. Oparty o akordy hammondów, z pięknymi responsami gitary, zaśpiewany lekko, bez jakichkolwiek starań, by być kimś innym. To naprawdę sztuka – zachować dystans do siebie i do takich opowieści, które „make us smile”. Do tego gitara pozbawiona przesterów współopowiada i współczuje podmiotowi lirycznemu. Rzecz piękna i tyle. 10 minut mija niepostrzeżenie.
Mocny, stylowy blues rock, z funkowymi, śpiewanymi falsetem chórkami to pełen bluesowych zagrywek „Shame”. Tu można usłyszeć orientalizujące solo, które przeradza się w wirtuozerski opis blues-rockowego grania. Nie da się słuchać po cichu.
„You’re Loving Was So Good” zaczyna się niepokojącym riffem. Później lider rozwija kompozycję w epicką opowieść, jakiej nie powstydziłby się Joe Bonamassa. Na szczęście robi to bez jakiegoś zadęcia, po prostu – czuje frazę i ma ostrą kostkę do gitary. Zakończenie, które zachwyci każdego miłośnika, starego, dobrego grania.
Henrik Freischlader nie zmarnował w studio ani sekundy. Jest znakomitym kompozytorem i świetnym aranżerem. Ale prawdę o tej muzyce usłyszycie dopiero na koncertach. Już wiadomo, że z takim programem będą łzy i będzie prawdziwy ogień.