Niezmordowany Tinsley Ellis otwiera rok 2014 zupełnie nowym krążkiem. Autorski album „Midnight Blue” przynosi 10 blues rockowych kompozycji godnych naszej uwagi.
Po lekko mylącym, akustycznym intro, „If The River Keeps Rising” wybucha z siłą godną Zeppelinowej interpretacji „When the Levee Breaks”. No i do tego potężnie brzmiący slide i świetny głos lidera.
Za „Mouth Turn Dry” to zagrany z wielką werwą klasyczny chicagowski blues z odrobiną organów. Noga chodzi sama, ale tak naprawdę dopiero solo ożywia tę dość stereotypową kompozycję.
Za to „Surrender” ma klimat i rytmikę godną starego Steely Dan. Ciepłe brzmienie, melodia zaśpiewana na sposób znany z radiowych hitów Joe Cockera i przepiękne, melodyjne solo każą słyszeć w tej piosence potencjalny przebój radia dla dorosłych.
„It’s Not Funny” brzmi jak piosenka z Luizjany, do tego zupełnie inne brzmienie, dużo pogłosu, pianino, rytm wybijany głównie na werblu i to co najsmaczniejsze – slide na zelektryfikowanym dobro.
W „See No Harm” słyszymy esencjonalnego, elektrycznego i oczywiście białego bluesa. Choć trzeba przyznać – barwa głosu Ellisa może niewprawnego słuchacza wyprowadzić na manowce. Śpiewa z pasją, stosuje dużą dynamikę i zwyczajnie – jest bardzo wiarygodny jako wokalista i bliski estetyce Raya Charlesa.
Następny chicagowsko brzmiący blues to „The Only Thing”. Do tego silnie brzmiące gitary, metaliczny reverb i głos nagrany z lekkim przesterem. Wyjątkowo uczciwy kawałek blues rocka.
Bliższy konwencji rhythm and bluesa jest chwytliwy „Peace and Love”. Świetne responsy gitary solowej uzupełniają frazy jakby żywcem wyjęte z jakichś starych płyt Tiny Turner z Ikiem. Zaś solówki gitary mogą kojarzyć się z ręką B.B. Kinga.
Lekko ociężale ciągnie się oparty o fortepianowy riff i solidne basowe nuty „Harder To Find”. Ale najciekawsze w tym wszystkim jest rozbudowane zakończenie, z niekończącą się solówką kojarzącą się nieco z eksplozjami gitary w takim „Little Wing”. Znakomita porcja muzyki.
Ciężkie teksaskie boogie to szkielet piosenki „That’s My Story”. Solidny utwór, idealnie nadający się do wielkich ciężarówek i wielkich, amerykańskich przestrzeni. ZZ Top mogliby go mieć bez problemu w repertuarze.
Płytę kończy przepiękny, wolny blues, w typie „Tea For One”, Ale to autorska pieśń „Kiss of Death”. Pełna emocji, z świetnymi odzywkami gitary i wreszcie zagranym niemal czystym brzmieniem solem. Bez udziwnień, z serca.
Tinsley Ellis potwierdza swoją wielką klasę, a jednocześnie wie, kiedy skończyć. Idealny materiał i co ważne – autorski. Czekamy na koncerty w Polsce.