Tangled Eye – Dream Wall

Tangled Eye to nowy projekt szefa wytwórni Black & Tan Jana Mittendorpa. Towarzyszą mu Dede Priest na skrzypcach i jako wokalistka oraz perkusista i basista Jasper Mortier.

Krążek wypełnia autorska muzyka bliska temu, co teraz szeroko zwie się americana. No i bliska transowym klimatom Otisa Taylora. Szczególnie, kiedy poddamy się hipnotycznemu „Nilas”, słysząc w tle zawodzące, jakby indiańskie skrzypce i miarowe walenie w wielki bęben. Przez ciało przebiegają dreszcze ciekawości, co się jeszcze wydarzy…

I oto słyszymy mocne i brudne brzmienie adekwatne do tytułu „Dirty Faces”. Jest w tym utworze rytm pierwotnego funku i szaleństwo białych hardrokowców z końca lat 60. XX wieku. Ale też i jest psychodeliczno-folkowe zwolnienie z wyeksponowanymi skrzypcami. Rewelacja.

Najbliższy bluesa, ale słyszanego uchem Hendrixa jest dopiero „Come On Down”. Wydaje się, że przy pisaniu tej piosenki muzykom towarzyszył nie tylko luz, ale i duch Jimiego – szamana psychodelii i króla nieoczywistej prostoty.

 

„Jesus I’m Calling” to jakby gospel słyszany i przetworzony przez Tangled Eye. Chciałoby się rzec – perfect soul and mind. Do gitary i głosu dołącza tylko bęben, a w końcówce słychać przez moment męski chór. Minimalizm najwyższej próby.

W blues rocku „Made To Mingle” głos Dede Priest jest przetworzony i zmutowany jakby przez wah wah, z którego też nieco korzysta Mittendorp grając solo. Nieśpieszny numer, pozwala poczuć klimat białego bluesa zanurzonego w mule Delty.

Fantastyczny puls ma obdarzony znakomitą dynamiką „Hide And Sek”, a w solówce Priest nie dość, że gra bluesowe nuty, to jeszcze udanie naśladuje zabawę w ciuciubabkę.

Przy „Drinking Again” znów można mieć wrażenie, że Tangled Eye zabierają nas w podróż na Woodstock, jest rok 1969 i cały świat stoi przed nami otworem.

Dla odmiany „Fish And Lamb” brzmi jakby było zagrane, na starym kontrabasie, zamiast bębnów mamy pstrykanie palcami i kilka uderzeń strun slapem. Bo tu rządzi głos Dede Priest.

To jasne, że kolejny na liście – „Taboo” musiał mieć pełne brzmienie. Gitara elektryczna pokrywa większość pasma, gra cała perkusja, jest linia basu, a Dede śpiewa świetną, blues rockową melodię, jaką bez wahania włączyłaby do repertuaru podczas wspomnianego Woodstock i Janis Joplin i Grace Slick.

Niemal czysta gitara gra motyw stanowiący podstawę gospelowo-transowego „I Been Thinking”. Zamiast bębnów wystarczy grzechotka, bo przecież rządzi głos Dede. A kiedy wejdzie werbel i stopa, Priest zagra solo na elektrycznych skrzypcach trzymając się bluesowego kanonu.

Mocno, hendrixowsko, zaczyna się „ Ghetto Pocket”. Takich riffów na gitarze nie powstydziłby się i Jimi Page, a elektryczne skrzypce momentami dodają tylko mocy tej surowej muzyce.

Po porcji brudnych dźwięków, ożywczo brzmi dziwnie czysta gitara. Ale kiedy pieśń wędrowca zaczyna wieść Dede, wiadomo, że „Keep Walking” będzie idealnym połączeniem bluesa z folkiem, czyli właśnie współczesną americaną.

 

„Stranded American” z racji i brzmienia i riffu kojarzy się z „Voodoo Chile”. Do tego bębny i wokal nagrane z reverbem dodają charakteru pierwotnej psychodelii. I znów jest lekko obłąkańczy trans, z którego może wykluwać się bluesowe dziecko.

Krążek kończy balladowy „Doctor Man”. Ale to oczywiście ballada w klimacie Tangled Eye. Zagrana na gitarze elektrycznej, w dość szybkim tempie, z rytmem podawanym miotełkami na werblu i z najbardziej hipnotyzującą linią wokalu. Tego zakończenia, tak bardzo jednocześnie bluesowego, nie da się szybko zapomnieć.

 

„Dream Wall” Tangled Eye to idealna płyta na trzaskający mróz i na wizytę w klubie. Kameralny skład potrafi narobić sporo hałasu, a kiedy trzeba wprawić w trans. Polska ma szansę usłyszeć Tangled Eye już 24 kwietnia. W Chorzowie.