Sławek Wierzcholski od lat intryguje i przykuwa uwagę. Na płycie „Matematyka serc” po raz kolejny udowadnia, że potrafi komponować niemal wszystko i zebrać wokół siebie fantastycznych muzyków.
Już otwierający płytę „Imperatyw podróży” zaskakuje – nowoorleańskimi rytmami i śpiewnym dźwiękiem klarnetu w miejsce harmonijki. Ale to jeszcze nic.
Następny – tytułowa „Matematyka serc” to zdecydowanie jakieś calypso. Do tego brzmienie steel drums, organy i saksofon – wszystko razem sprawia wrażenie eleganckiego dansingu na jakimś „Love boat”, szczególnie w połączeniu z zabawnym tekstem o zawiłościach uczuć. Idealny na wakacyjny przebój Programu Pierwszego Polskiego Radia.
Znakomita harmonia towarzyszy słowom piosenki „Jednym ruchem”. Pełna nostalgii ballada mimo pozorów dansingu, jest w istocie rewelacyjną balladą wędrowca ubraną w elegancki smoking. Zabieg to karkołomny, ale właśnie tu Wierzcholski udowadnia, że jest wrażliwym wokalistą.
Niezwykle ryzykowny tytuł nosi następny utwór. Co prawda każdy może sobie błyskawicznie wyguglować, kim była „Scarlet O’Hara”, ale czy zechce. Na pewno Wierzcholskiemu chciało się do tej piosenki zaangażować genialnego gitarzystę. Urocze chórki dzieci dodają otuchy w warstwie werbalnej, a solo na flecie Romana Nowackiego wlewa następną porcję jasnych nut.
„Whisky i baby” to zestaw, który w powszechnej wyobraźni towarzyszy muzykom, nie tylko bluesowym. To o sobie Wierzcholski śpiewa wyjątkowo ironicznie, ale słowa napisał Bogdan Olewicz. W dodatku w rytmie funky, z rewelacyjnymi chórkami, dęciakami i stylowymi syntezatorami. I wreszcie mamy solo na harmonijce. Warto było na nie czekać. Murowany killer bluesowych audycji radiowych!
Stylowy blues unurzany w swingu to „Chińskie cienie”. Tu oprócz płynącego z aksamitną łagodnością riffu dęciaków mamy pysznie wyeksponowanego pianistę i znów kobiecy głos ocieplający nostalgicznego wokalistę. I to jest blues, który wręcz ze smokingu się wyrywa.
„Czara goryczy” to kolejny flirt z rytmami calypso. Harmonia bluesowa została sprytnie ozdobiona dansingowym saksofonem i rytmami, przy których tańczyło chyba niepokorne pokolenie budowniczych Nowej Huty. Wtedy były przemycane między walczykami i polkami, dziś stanowią nie mniejszą egzotykę i trzeba odwagi by je odświeżać.
Utwór „Moje dno” to już prawdziwa orgia stylu latino. Zamiast harmonijki znakomite responsy do wokalu Wierzcholskiego wygrywa flet poprzeczny. A słowa i melodyka przypominają ballady Włodzimierza Wysockiego!
Po takim wschodnim smutku, w nostalgię w stylu southern z elementami gospel i chórem dzieci jakby przed chwilą sławiących XXX-lecie PRL odnosi się „Ktokolwiek wie”. Tekstowo to jakby odbicie sławnej ballady Dylana „Blowin’ in the Wind”. I gdyby nie knajpiana solówka saksofonu – byłby to o wiele głębszy utwór, ale może to „ocieplanie wizerunku bluesa”?
Swingująca „Królowa bufetu” przypomina odkrywany niegdyś przez Ireneusza Dudka neo swing. Tu humorystyczny tekst opatrzony jest wspaniałymi riffami dęciaków i responsami pianisty, a do tego żeńskim chórkiem.
Sławek Wierzcholski jest autorem wielu piosenek z debiutu Ściganych, więc bez problemu odnajduje się w estetyce rocka. Ale kiedy słucha się tekstu i harmonii piosenki „Przy instrumencie” zdaje się jakby kontynuacją wielkiego hitu Jarosława Kukulskiego „Tin Pan Alley” z repertuaru Haliny Frąckowiak. Zresztą w refrenie pojawia się głos kobiety. I co ciekawe – to jedyny cudzy utwór na „Matematyce serc”.
Kiedy Blues Brothers śpiewają „Everybody Needs Somebody” cała sala wstaje. Na podobnej zasadzie zbudowana została piosenka „Nie wiem”. Znów mamy punktujące dęciaki i organy, które wygładzają ten rhythm and bluesowy numer z tym razem męskimi i zawadiackimi chórkami.
Do tego stylu nawiązuje też utrzymane w znacznie wolniejszym tempie „Końcowe rozliczenie” zresztą z nostalgicznie rozliczeniowym tekstem.
Krążek wieńczy „Epiduo Jam”. Świetne partie instrumentalne gitary basowej i elektrycznej w rytm swingujących bębnów przypominają, gdzie tkwią muzyczne korzenie Wierzcholskiego. A hammondy nadają całości smaku czasów dawno minionych, kiedy muzyka była ważna, jak nigdy później.
„Matematyka serc” to jeszcze jedna twarz Wierzcholskiego – obraz songwritera, który nie zdradzając korzeni potrafi napisać przebojowe kompozycje bez napuszania się i schlebiania niskim gustom. Czuje radio tak samo, jak swinga i teraz tylko od odwagi polskich radiowców zależy, czy podzielą się ze słuchaczami piosenkami z naszego podwórka.