Joe Louis Walker – Hornet ‘s Nest

“Hornet ‘s Nest”, jaki 25 luego 2014 roku wydał Joe Louis Walker to jego druga płyta dla kultowej w Polsce Alligator Records. Gitarzysta nagrywał w Nashville, a nad produkcją i kompozycjami czuwał Tom Hambridge znany ze współpracy z Buddy Guyem i Jamesem Cottonem.

Otwierająca album tytułowa kompozycja „Hornet ‘s Nest” to najczystszej wody blues rock. Po prostu powala swoim mocarnym brzmieniem, a finałowe solówki Walker to po prostu czysta, bardziej wręcz rockowa, niż bluesowa wirtuozeria. Po prostu – drżą ściany i konkurencja.

 

W radiowe listy rhythm and blusowych przebojów wymierzona jest „All I Wanted to Do”. Z fantastyczną linią wokalną, z wygłupiającym się wręcz Walkerem śpiewającym momentami falsetem i solówką bliską najbardziej wirtuozerskim wyczynom Keitha Richardsa. Można śmiać się z siebie i jednocześnie pisać przeboje wsparte dęciakami.

„As the Sun Goes Down” zaczyna się jak dobry western, ale kiedy pojawiają się pierwsze dźwięki slide, żarty przeradzają się w dość mroczne muzykowanie, a sprzężenia wzmagają wręcz wrażenie nieco oldschoolowej psychodelii. Całość uwodzi i wsparta o dość prosto brzmiące organy nie przesłania kunsztu Walkera – gitarzysty.

„Stick a Fork in Me” to z kolei wspomożony dźwiękami honky tonk piana shuffle z ciekawymi responsami gitary, dziwnie tradycyjnie brzmiący w dotychczasowym zestawie dźwięków. Ale może atmosfera Nashville tak wpłynęła na muzyków. W każdym bądź razie solo Walkera z banalnych dwudźwięków nagle przeradza się w niemal piekielne jęki, by po jakimś czasie powrócić z czeluści na powierzchnię jakiegoś małego klubu.

Jeszcze większym zaskoczeniem będą pierwsze takty „Don’t Let Go” w których w męskich chórkach wspierają go Ray Walker, Curtis Young i Michael Black. A wszystko po to, by oddać ducha starej piosenki Carla Perkinsa.

Za to w „Love Enough” Walker gra jak rasowy, zelektryfikowany bluesman. I kiedy pianista Reese Wynans stuka w klawisze, pospołu z perkusistą pilnując rytmu, Walker gra chyba prawdziwym bottle neck. Brzmi wyjątkowo stylowo.

Wraz z „Ramblin’ Soul” powraca na płytę duch blues rockowej rebelii. Mocne bębny sprzężone w jedno ciało z basem stanowią opokę dla gitarowych szaleństw lidera. Mamy i podciąganie i slide i kombinacje różnych technik pomagające w budowaniu napięcia. Choć to nagranie studyjne, ma się wrażenie uczestniczenia w budowaniu tej solówki.

Następna cudza piosenka to „Ride On, Baby” The Rolling Stones. Co prawda pochodząca sprzed 49 lat, ale na tej płycie brzmi dużo bardziej świeżo. Właściwie mogliby ją nagrać jacyś epigoni Stonesów podczas jednego z licznych revivali gitarowego grania na Wyspach.

Z kolei „Soul City” to pulsujący czarną energią standard zbudowany na podobieństwo niegdysiejszych szaleństw firmy Sly & the Family Stone wsparty Hendrixowską solówką, oczywiście z wah wah i frazami powtarzanymi aż do zatracenia. Do tego sposób nagrania, chórki, brzmienie basu – ech, po prostu trzeba być Czarnym i urodzić się w USA żeby tak to zagrać i koniec.

„I’m Gonna Walk Outside” to nowy, ale napisany według klasycznych wzorców wolny blues, najbliższy estetyce „Little Red Rooster”. Walker zamienia się w wokalnie w rasowego bluesowego opowiadacza, gra świetne responsy na gitarze, czujnie wtóruje mu też pianista. Oczywiście wszystko nagrane w manierze jakichś Chess Records sprzed lat 60.

„Not In Kansas Enymore” zaczyna się jak jakiś zaginiony przebój zespołu Boston czy czegoś jeszcze bardziej dziś egzotycznego. Czegoś co określaliśmy kiedyś mianem „amerykańskiego rocka”. Ale po banalnym wstępie Walker oddaje się niemal psychodelicznej orgii na gitarze, zagłuszając słodkie i dziś durnowato brzmiące chórki.

Płytę kończy gospelowy „Keep the Faith” zaśpiewany z fortepianem w roli wiodącego instrumentu. Skomponowany według klasycznych wzorców, cudownie zagrany i zaśpiewany będzie z pewnością okazją do romantycznych momentów na każdym koncercie. Warto go zapamiętać i kiedyś spróbować choć zanucić z Walkerem na żywo.

Bo skoro jest nowa płyta, wypada tylko wierzyć, że znów pojawi się w Polsce. Taki album jak „Hornet’s Nest”, jak i poprzedni „Hellfire” zasługują byśmy usłyszeli je na żywo i to jak najszybciej.

Tu przeczytasz recenzję: Joe Louis Walker - Hellfire