Bartosz Przytuła i Tomasz Kruk przebojem podbili polskie sceny bluesowe. Udowodnili, że można grać korzenną muzykę z biglem i dowcipem. Po rewelacyjnym debiucie udokumentowali swoją współpracę z perkusistą zapisem koncertów jako Gruff! „Liffe”
„Preaching Blues” w ich wersji to jakby oczywista oczywistość, ale właśnie w utworach Roberta Johnsona najlepiej słychać, co sobą reprezentują bluesmani. Czy umieją tchnąć w nie życie, czy będą starali się jedynie odegrać nieskomplikowane w końcu nuty. A w wersji Gruff! Jest i niemal rockowe szaleństwo i plemienne zawodzenie Przytuły i niesamowity slide Kruka. A, że każdy z nich może praktycznie występować w pojedynkę, dialog scatem z bębnami zakończony solówką Kudły już na samym początku krążka pokazują, że to musiała być płyta koncertowa. Gruff! Po nagraniu z czeskich Teplic reszta materiału to zapis występu z 20 października 2013 roku we wrocławskim klubie Formaty.
Nagranie rozpoczyna się od tradycyjnej melodii „Tom Dooley”. Panowie śpiewają we dwóch refreny, później pojawia się niezłe przyśpieszenie, a i Kudła nie zasypia przy bębnach. Publiczność doskonale czuje te nastrój.
I znów interpretacja johnsonowskiego „Come On In My Kitchen” pozwala postawić Gruff! W gronie najoryginalniejszych interpretatorów klasycznego bluesa. Ale do tego trzeba mieć nieokiełznany konwenansami głos Przytuły i skromność Kruka, który inteligentnie i z niezwykle zróżnicowaną dynamiką współpracuje z wokalistą. A bębny czynią z nich nasze The White Stripes. A co. W dodatku Przytuła całkiem nieźle podgrywa sobie na harmonijce.
I oto pierwsza autorska piosenka Kruka – „The Morning”. Nowa! Lekko zahaczająca o country, z nałożonym pogłosem i chyba odrobiną flangera na gitarę, z bębnami traktowanymi miotełką. Pieśń podróży przepełniona jakąś taką nostalgią, która kończy się jak rasowy gospel.
O Gergie Bucku przypomniał jakiś czas temu Michał Augustyniak, który w tym roku zerwał z bluesem płytą „Verba Volant”, za to ową postać z Mississippi przypominają w kompozycji z wykorzystaniem kazoo Gruff!. Nadal gitara brzmi bardziej łagodnie, ale Kruk nie zaprzestaje gry slide.
Chyba na potrzeby radiowców Gruff! rozdzielili wstęp do „Me And The Devil” od właściwej kompozycji, do której zaprosili Łukasza Sojkę z dobro. Tu już mamy pełną bluesową nirwanę. W jednym kanale słychać gitarę rytmiczną, w drugiej riffy i responsy, do tego dyskretne bębny i jak zwykle ekspresyjny głos Bartosza. Jest potężne solo na dobro, dźwięki kazoo, dialog z bębnami. Znakomite i pełne niespodzianek sześć i pół minuty.
Zapis koncertu kończą dwie piosenki Kruka. „Leave This Time” to znów popis śpiewu z wykorzystaniem elementów scatu. Sama kompozycja nawiązuje do tradycyjnych bluesów, ale w riffie słychać odstępstwa od klasyki, no i też fakt, że została dokładnie zaaranżowana do grania z perkusją. Może niepotrzebnie pojawia się tu kilka dźwięków harmonijki, ale to przecież zapis koncertu.
Na bis zespół wybrał piosenkę otwierającą debiutancki album Przytuły i Kruka - „Greyhound”. Wersja to mroczna, z minimalistyczną gitarą, która w pewnym momencie zaczyna być przetwarzana z efektem wah wah. No i mamy tu iście psychodeliczny slide.
Fani wiedzą to od dawna, ale nieprzekonani mogą się upewnić. Przytuła i Kruk to osobna wartość na naszej scenie. Wsparci przez Maćka Kudłę nie tracą nic z swej pierwotnej surowości, a jednocześnie umieją zagrać łagodnie i nastrojowo. A kiedy zabraknie bębnów, Przytułą udowadnia, że dałby sobie rady i jako beatbokser. Jedna z kandydatek do płyty roku. Zresztą – któż by się spodziewał czegoś innego?