B.B. King i jego blues ściągnęły do czeskiej Pragi (Prague) tłumy fanów. Z Polski też wyjechało co najmniej kilkanaście osób. Podzieliły się z nami swoimi odczuciami i zdjęciami.
B.B. King zagrał tylko trzy swoje nawiększe hity. "Everyday I Have the Blues", "Thrill Is Gone" i "Rock Me Baby".
- To było niesamowite nawet mi się łza w oku zakręciła i pojawił się dreszcz przebywać z żywą legendą bluesa w jednym pomieszczeniu, usłyszeć ten niesamowity głęboki głos i to jest właśnie chyba to za co zapłaciliśmy ten gruby szmal, no może jeszcze te szczątkowe frazy które wydobywały się z Lucille - napisał na forum Okolice Bluesa Tomasz z Włocławka.
- Sam król był w formie, aż byłem w szoku - opisuje swoje wrażenia Mean Machine. Żwawo wparował na scenę od razu skupiając na sobie uwagę, o którą jednak nie zabiegał jakoś szczególnie - wręcz przeciwnie, podczas koncertu dzielił się nią z innymi członkami zespołu. To też cecha prawdziwych gwiazd.
- Co prawda sam BB nie grał zbyt wiele... więcej rozmawiał z publicznością, za to jego zespół nadrabiał, a i samo jego nastawienie i ten dystans do siebie i umiejętność nawiązania kontaktu z ludźmi... niezastąpione - potwierdza Ettariel, która przygotowała nam galerię zdjęć. I nie tylko ona. Zdjecia robił także Grzegorz Ciszewski.
- Jestem ogromnie szczęśliwy z możliwości zobaczenia B.B Kinga na żywo, bo to od niego rozpoczęła się moja bluesowa przygoda - dodaje Bartek Stawiarz, szef studenckiego festiwalu Bluesroads. - Samo wejście B.B Kinga na scenę było momentem wyjątkowym i jak widziałem po reakcji widowni - nie tylko dla mnie. Spełniło się moje marzenie.
- BB całym sobą przekazuje emocje, a to jest to co w muzyce najpiękniejsze - podsumowuje Ettariel. - Miałam szczęście być na koncercie moim zdaniem - jednego z najdoskonalszych i najbardziej prawdziwych artystów, którzy kiedykolwiek stąpali po tej ziemi. Ten człowiek zrobił tyle dla muzyki że on mógłby po prostu stać na scenie, a publika czułaby wszystkie emocje które on przeżył w ciągu swojego życia.
- Moja miłość do muzyki B.B Kinga pozostaje niezmienna, pozostaje jedynie zaduma nad dalszą historią bluesa nowymi artystami formatu B.B Kinga, czy są czy jeszcze się pojawia? - pyta retorycznie Stawiarz.
Przed B.B. Kingiem zagrał John Mayall, który najpierw anonsował swój koncert na 12 lipca, a potem przeniósł na 13-go warszawski show.
- Trudno mi być obiektywnym bo ja naprawdę lubię Mayalla i sobie go często słucham - opowiada Mean Machine. - Zaliczam jego muzykę do tzw. użytkowej, co oznacza u mnie największy komplement, w sensie, że można sobie puścić uprawiając jogging, jadąc autem albo gotując zupę, whatever. Oczywiście myślę tu o jego późniejszych płytach, jak Road Dogs, etc. czyli ogólnie tych, których realizacja jest akceptowalna. Natomiast we wtorek w Pradze było to... hmm... bardziej na zasadzie że John Mayall wielkim bluesmanem jest.