Tad Robinson i Alex Schultz przyjechali do Polski na jedyny koncert. Zagrali w ramach 47. Warsaw Blues Night. O wrażenia poprosiliśmy osobę, która przez wiele miesięcy pracowała nad sprowadzeniem muzyków do Warszawy.
- Napisanie obiektywnej relacji z koncertu Tada Robinsona w warszawskich Hybrydach to dla mnie podwójna trudność - pisze Piotr Łukasiewicz, jeden z organizatorów serii koncertów Warsaw Blues Night. - Jako wieloletni fan Tada Robinsona i Alexa Schultza oraz jednocześnie organizator koncertu z definicji nie jestem obiektywnym źródłem.
Na tych dwóch artystów polowałem od kilku lat i zarezerwowałem ten koncert, jak tylko pojawiła się taka sposobność - a było to rok temu.
Zależało mi na tych artystach wyjątkowo, ponieważ uważam Robinsona za zjawisko wyjątkowe, a muzyka jaką prezentuje, jest niemal zupełnie nieznana w Polsce. Z jakichś powodów organizatorzy festiwali omijają szerokim łukiem takie klimaty, a szkoda. Natomiast Schultz to, moim zdaniem, jeden z czołowych gitarzystów bluesowych na świecie.
No i stało się.
Zespół pojawił się w Warszawie w znakomitej formie. Oprócz Tada Robinsona i Alexa Schultza na scenie stawili się wieloletni basista Johna Lee Hookera Steve Gomes, wieloletni perkusista Luthera Allisona Rob Stuppka oraz absolutnie rewelacyjny klawiszowiec Kevin Anker.
Wbrew moim obawom klub zapełnił się niemal kompletnie i, co najważniejsze, dominowała młodzież.
Znając płyty Robinsona byłem przygotowany na prawdziwą ucztę i nie zawiodłem się. Powiem więcej - to, co usłyszałem przeszło moje oczekiwania.
Usłyszałem wspaniały, unikalny, czarny wokal, usłyszałem nieziemskie dźwięki gitary, jazzujące klawisze i rewelacyjną sekcję, ale to słychać też na płytach. To, co mnie zaskoczyło ,a co trudno zapisać na płytach, to niesamowita dawka energii jaką emanował Tad.
Miało się wrażenie, że jakaś siła rozsadza go od środka i to udzielało się publiczności. Brzmienie całego zespołu było znacznie bardziej bluesowe niż na płytach - zwłaszcza ostatniej.
Ku mojej radości znacznie więcej było przestrzeni dla gitary i niezapomnianych solówek Alexa. Był też czas tylko dla niego. Wtedy to on przejął stery i otworzył oczy i usta wszystkim na sali. Pokazał na czym polega gitarowy, bluesowy feeling, pokazał, że gitarą można wzbudzać niesamowite emocje bez powalającego rockowego wypierdu.
Zespół niemal w 100 proc. wykonał swój autorski materiał z ostatnich trzech płyt i udowodnił, że bez standardów też może być magicznie. Dodam jeszcze, że muzycy byli pod wielkim wrażeniem publiczności, zarówno ilości słuchaczy, jak i reakcji. Bardzo chcą wrócić do Polski i życzę tego zarówno im, jak i sobie.
Zanim na scenie pojawili się goście z USA, tradycyjnie wieczór otworzyła gwiazda polskiej sceny.
Tym razem był to solowy projekt Michała Augustyniaka, znanego jako Limboski. Jego występ wypełniły w większości utwory z najnowszej płyty "Tribute to Georgie Buck".
Pomimo trudnej muzyki jaką prezentuje, pomimo trudnej formy jaką jest występ solowy, Michał stanął na wysokości zadania. Początkowo publiczność nie przyzwyczajona do alternatywnego traktowania bluesa, jakie prezentuje Limboski, podchodziła do niego jak do jeża. Z biegiem czasu zaczynało iskrzyć, a skończyło się owacją na stojąco i bisem - kończy swoją pełną emocji relację Piotr Łukasiewicz.