Dana Fuchs zaśpiewała na finał IX Gdynia Blues Festival 2012 i podbiła klub Ucho.
Wszyscy ci, którzy uczestniczyli w poniedziałkowym koncercie Dany Fuchs, nie zapomną tego dnia do końca swojego życia. Tak znakomitego finału IX edycji Gdynia Blues Festival nie spodziewał się nikt. Dana sparaliżowała wszystkich obecnych w klubie Ucho. Nawet mnie, człowieka, który poszedł na jej występ z dużą dozą niepewności.
Kiedy organizatorzy ogłosili, że gwiazdą festiwalu została Dana Fuchs, byłem do tego nastawiony sceptycznie. Po raz pierwszy poznałem artystkę przy okazji noworocznego koncertu Gov’t Mule parę dobrych lat temu. Wystąpiła z Warrenem Haynesem i jego zespołem gościnnie, gdzie zaśpiewała kilka utworów, w których zaprezentowała swój potężny, drapieżny głos. Nie mogłem się od niego uwolnić przez kilka tygodni. Później przyszła kolej na jej krążki studyjne i tu już miałem wątpliwości. Wszystko było poukładane, spokojne i tylko w niektórych utworach chwytała za serce. To nie było to co zapamiętałem z występów z Mułami. Po takim doświadczeniu na koncert w gdyńskim Uchu poszedłem bez wielkich nadziei.
Myliłem się. Po trzech pierwszych numerach byłem wniebowzięty. Ależ ta kobieta śpiewa! Co chwile przez całe moje ciało przechodziły dreszcze, a krew płynęła w żyłach po stokroć szybciej. Myślę, że męska część publicznośći była tym bardziej zadowolona, gdyż Dana jest kobietą piękną - wysoką, szczupłą, z pięknymi blond włosami oraz tym, co u mężczyzny wywołuje przypływ adrenaliny. I ten głos. Donośny, „brudny” głos, który u wielbicieli nieczystego śpiewu jest skarbem największym. Teraz rozumiem czemu tak wiele osób porównuję artystkę do niezapomnianej Janis Joplin. Nikt tak nie powala głosem jak Dana.
Ale opórcz niej trzeba również pochwalić muzyków, którzy z nią grali. Gitarzysta Jon Diamond, z którym Dana założyła swój zespół, popisał się wieloma świetnymi zagraniami. Podczas grania „God’s Song” jego giatara wydawała tak niesmowite dźwięki, że aż trudno je opisać. Ale dochodzę powoli do wniosku, że każdy rewelacyjny gitarzysta, który występuję w zespole jednej gwiazdy, musi mieć polskie korzenie. Shawn Starski, który na codzień gra u Otisa Taylora miał dziadków z Polski. Identycznie jest w przypadku Jona, którego pradziadkowie wyjechali do Stanów. Coś w tym musi być. Reszta musyków pochodziła z Europy. Perkusista Piero Perelli z Włoch i basista Walter Latupeirissa z Holandii. Piero, jak na ukończone 24. lata, jest ciekawym bębniarzem, ale niczym szczególnym mnie nie powalił. Za to basista ma u mnie duży szacunek na wykonane przez niego solo. Na każdym koncercie słychać ten sam układ solówki basisty, a Walter zaskoczył wszystkich i wykonał spokojne, lecz bardzo wciągające solo.
Dana Fuchs jest rówież kobietą bardzo uczuciową. Opowiadała o swojej siostrze, która popełniła samobójstwo, o swoim zmarłym bracie, o polityce i o religii. Z początku trochę mi się to nie podobało, ale zrozumiałem, że jest to część jej muzycznej podróży i wszystkie te wydarzenia obdijają się w jej tekstach i życiu. Opowiadała o jej dorastaniu w katolickiej rodzinie głęboko na południu Stanów, gdzie wmawiano jej w Kościele, że muzyka i taniec to oblicza zła. Można zabijać w imię Boga, można się nienawidzić przez kolor skóry, ale muzyka i taniec to samo zło. Po tych wypowiedziach poczułem niesamowitą bliskość z artystką i to sprawiło, że cały jej występ niesamowicie mnie poruszył.
Były to prawie dwie godziny obcowania z jej muzyką. Pojawiły się utwory z najnowszego krążka oraz te starsze, które napisała wiele lat temu. Wykonała również kawałki The Beatles i Janis Joplin. Dana Fuchs zazwyczaj nie wychodzi na bisy publicznośći, a w Gdyni wykonała aż trzy numery po ponownym wejściu na scenę. Widać było jej radość, kiedy w klubie obecni byli wszyscy fani muzyki około bluesowej z Trójmiasta, którzy wciąż skandowali jej imię i nagradzali każdy numer ogromnymi brawami. Podczas jednej z końcowych piosenek rozdawała publiczności pocałunki. Byłem na setkach koncertów, ale nigdy nie widziałem, aby artystka nachylała się ze sceny aby rozdać kilkadziesiąt buziaków. I chodzi mi o prawdziwe buziaki, a nie te „wysyłane” na odległość. Było to magiczne przeżycie. Jestem osobą niewierzącą, ale ten koncert sprawił, że czułem sie bardzo uduchowiony. Może nie w znaczeniu religijnym, ale muzyczycznym. Byłem spełniony muzycznie.
Wielkie podziękowania należą się organizatorom IX Gdynia Blues Festival, którzy jak co roku wkładają w to całe swoje serce. Tym razem przeszli samych siebie sprowadzając do Gdyni taką artystkę jaką jest Dana Fuchs. Nigdy im tego nie zapomnę.
Adam „Brzoza” Brzeziński
Tu zobaczysz zdjęcia, jakie Adam „Brzoza” Brzeziński zrobił podczas koncertu: Dana Fuchs in Gdynia 2012