Joe Louis Walker - triple guitar fire at Jimiway Blues Festival, to najkrótsza recenzja drugiego dnia festiwalu. Hałasowały Teksasy, rozśmieszał Jaromi, a z dzikiem i Hendrixem dyskutował na dobro Romek Puchowski.
Joe Louis Walker po raz drugi w 2010 roku przyleciał do Polski. Najpierw odwiedził Olsztyńskie Noce Bluesowe, gdzie dał bardzo poprawny koncert. Praktycznie ten sam skład pojawił się na Jimiway Blues Festival, ale czy to zgranie zespołu było lepsze, czy znakomita praca akustyka, a może wyjątkowo piękna sala - Ostrów Wielkopolski dzięki splotowi tych wszystkich szczęśliwych zdarzeń miał okazję usłyszeć koncert wybitny. Muzyka Walkera i jego kolegów z zespołu skrzyła się różnymi barwami. Bo i syn Larry Coryella - biały Murali i afrykański gitarzysta Amar Sundy - każdy z nich wnosił do programu koncertu coś od siebie.
Muzycy grali z niebywałą radością, a i sam Joe Louis Walker potrafił zadziwić a to grą na harmonijce, którą flirtował z dziewczynami, a to gitarowym pojedynkiem, czy wykonanym na bis gospel bluesem tylko z gitarą. I zupełnie zasłużenie cały zespół dostał standing ovation.
Zanim na scenie pojawił się Joe Louis Walker, przez niecałą godzinę z gitarą akustyczną i z dobro występował Romek Puchowski. Ten muzyk z niewielką pomocą elektronicznych kości pamięci potrafi wypełnić sobą całą scenę. Fantastycznie używa techniki fingerpicking, śpiewa ze swadą, nie boi się osobistych interpretacji, a jego dobro radzi sobie i z Voodoo Chile Hendrixa. No i nie obyło się bez stworzonej chyba ad hoc gawędy - tym razem o spotkaniu z dzikiem i przyjemności podróżowania po polskich drogach. Ale najważniejszy był szacunek dla bluesowych klasyków.
Teksasy z Lublina pokazały, podobnie jak dzień wcześniej Easy Rider, polskie pojmowanie boogie bluesa z olbrzymią dawką rocka. Zresztą wokalista i harmonijkarz Jerzy Szela Stankiewicz wyraźnie tęsknił ze sceny do czasów dominacji w polsce punka, a nawet ozdobił głowę stosowną fryzurą. Teksasy to sprawna machina, która może rozkołysać niejedno dziewczę pod sceną. Zresztą wokalista dbał, by zawsze blisko niego był tłumek. Grupa przedstawiła kilka piosenek zarejestrowanych na planowany nowy krążek i co ważne, śpiewa po polsku. Całość brzmi mocno i zdecydowanie, ale i może znużyć.
Blues Flowers to na naszej scenie ewenement. Jedyna grupa, która kładzie tak silny nacisk na humor w tekstach i to dość specyficzny, bo wychodzący spod pióra Jaromiego Drażewskiego. A że autor to płodny, nie wiadomo nigdy, gdzie kończy się żart a zaczyna niepohamowana grafomania upiększona częstochowskimi rymami. W każdym bądź razie są z Wielkopolski i przyjęcie mieli nad podziw ciepłe. Ciekawostką był też udział Henryka Szopińskiego w roli klawiszowca i akordeonisty grupy.
Relacje wideo, nowe audycje w radiu bluesonline.pl i wideo na naszym kanale You Tube wkróce.