Paul Rodgers przypomniał utwory Free, Bad Company i przedstawił nowe utwory. To było wyjątkowe zakończenie 6. Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty.
12 sierpnia – tego dnia długo nie zapomnę. W Dolinia Charlotty pojawił się mój mistrz, dla wielu bóg wokalu – Paul Rodgers. Publiczność do koncertu „zagrzali” Chemia i Perfekt. Grzegorz Markowski nie ukrywał, że jest szczęśliwy mogąc supportować jednego ze swoich idoli. To, co dla zespołu było spełnieniem marzeń, dla publiczności było pięknym koncertem wprowadzającym nas w rock’n’rollowy nastrój imprezy.
I wreszcie przyszedł ten moment. Godzina 22 z minutami, na scenie pojawia się on.
Publiczność szaleje, Rodgers uśmiecha się szeroko i zespół zaczyna grać. Po pierwszych kilku utworach legendarny wokalista podziękował nam za ciepłe przyjęcie, cieszył się, że „w końcu udało mu się zagrać w Polsce” i wydawał się być naprawdę zadowolony ze swojego tygodniowego pobytu w naszym kraju.
Podczas bardzo krótkiego – bo niewiele dłuższego niż 60 minut – koncertu, Rodgers wykonał kilka utworów z repertuaru Free, Bad Company, a również kilka kompozycji z okresu jego solowej kariery.
Zespół wykonał również nowe utwory, co dla wszystkich fanów wokalisty było dobrym znakiem – skoro pojawiły się nowe numery, będzie i nowa płyta!
Stać w tłumie i patrzeć w oczy Rodgersa – to było niesamowite. Trzeba przy tym zaznaczyć, że utrzymywał on stały kontakt z ludźmi pod sceną, patrzył w ich twarze, zauważał również widzów, w których „płonął ogień” na dźwięk jego głosu. Głośno śpiewający fani mogli liczyć na jego uwagę.
Z jednej strony koncert był wyreżyserowany, a zapowiedzi identyczne, jak na jego poprzednich występach (przy czym nie widzę w tym wady, dzięki temu całość była spójna, a zespół nadzwyczaj zgrany).
Z drugiej strony czuć było więź Rodgersa z widzami i przypuszczać można, że po ogromnych koncertach na stadionach możliwość spojrzenia na każdego fana indywidualnie była dla wokalisty miłą odmianą.
Ja na koncercie dostałam wszystko, czego chciałam. Najbardziej wyeksponowany był oczywiście wokal, pojawiły się moje ukochane utwory z początków kariery Rodgersa, ale oprócz tego potyczki gitarowe na scenie, mandolina Howarda Leese’a i całość świetnej warstwy instrumentalnej były zachwycające.
Urzekająca była również znakomita forma gwiazdy rocka – jego tryb życia i dbanie o higienę głosu sprawiły, że jest obecnie w wyśmienitej formie – zarówno wokalnej jak i fizycznej.
Nie było po nim widać ani odrobiny zmęczenia, a głos miał krystaliczny jak za młodych lat!
Koncert oceniam jako jeden z najlepszych, na jakich kiedykolwiek byłam i mam nadzieję, że w Dolinie Charlotty w najbliższych latach odbędą się same imprezy na tym poziomie.
Nina R. Sawicka