Łukasz Wiśniewski i Piotr Grząślewicz zdobyli pozwolenie magistratu, Mogą grać na ulicy jako Kraków Street Band. I grają.
Jest w orkiestrach ulicznych jakaś siła. I to stwierdzenie zapadło chyba w podświadomość urzędników Krakowskiego Magistratu. Stworzyli bowiem wysoką speckomisję, która oceniać jest władna, kto godny jest sztukę prezentować publicznie i ulicznie.
Ta komisja w pocie czoła oceniała kto podoła: mimów i performerów, akrobatów i żonglerów, rysowników i malarzy, wojów w zbrojach i kuglarzy, muzyków dętych i strunowych, śpiewaków pop i operowych, połykaczy ognia nie, w końcu ważne BHP.
Znani w środowisku muzycy Łukasz Wiśniewski i Piotr Grząślewicz postanowili przed ową komisją się stawić, i po drobiazgowej analizie otrzymali placet na wyjście ze swoją muzyką do ludności. Jeszcze tylko trzeba było zebrać skład odpowiedni i tak powstał Kraków Street Band nieregularnie koncertujący gdzieś w okolicach Kościoła Mariackiego. Wspomnianych Łukasza ( wokal i ukulele) i Piotra ( banjo) wspomagają: Adam Partyka na werblu, Robert Kapkowski na gitarze, Miłosz Skwirut na kontrabasie, Tomasz Drabik na saksofonie, Zbigniew Szwajdych na trąbce i Piotr Żelasko na puzonie.
Skład godny i rozwojowy. A repertuar mają szeroki, od jazzu tradycyjnego, przez bluesa i rythm’n bluesa, po covery znanych przebojów. Wyraźnie ich takie muzykowanie bawi, a klimat Rynku Głównego im odpowiada. Nie ma się co dziwić, sceneria największego placu średniowiecznej Europy jest zupełnie udana, publiczność liczna i międzynarodowa, a o każdej pełnej godzinie dołącza się trębacz solista z wieży Mariackiej.
Nie chodzi tu na pewno o sukces ekonomiczny, ale o tworzenie muzyki w całkiem innym niż zwykle miejscu. Szkoda tylko, że deszcz może przerwać koncert w ciekawym momencie. O tym się dzisiaj przekonałem.
A rozwieszając w domu mokre spodnie i koszulę wyobraziłem sobie jak Wiśnia niczym Gene Kelly śpiewa „Singing in the rain”.
Uliczny przeżycia opisał i sfotografował: Antoni Szczepanik