Boo Boo Davis - What Kind Of Shit Is This?

Boo Boo Davis to jeden z ostatnich żyjących bluesmanów, którzy na własnej skórze poznali, czym była praca w Delcie Mississippi. Dzięki niezmordowanemu Janowi Mittendorpowi właśnie ukazał się nowy album bluesmana – „What Kind Of Shit Is This?”

Trudno uwierzyć, ale te surowe korzenne bluesy to wspólne dzieło dwóch białych Holendrów i Boo Boo Davisa. Krążek rozpoczyna transową porcją korzennego slide „Sorry Baby”. Tu z miejsca objawia się kunszt producencki BLu ACiD, za którymi to inicjałami kryją się Jan Mittendorp i Mischa den Haring mieszający i miksujący głos i harmonijkę Davisa z elektronicznymi loopami i efektami. A przy okazji wychodzi im przebojowy blues.

 

Podobnie jest z „If You Ain't Never Had the Blues”. Przetworzony motyw gitary z prostym podkładem perkusyjnym staje się kanwą do opowieści, którą snuje Davis. Jest też gitara Mittendorpa i sól w postaci harmonijki ustnej. Ale dopiero, kiedy tej muzyki posłucha się naprawdę głośno – uwalnia się ten pierwotny trans, którego nie stłumi żadna elektronika.

Bardziej tanecznie zrealizowany został „Half A Rap”. Ale takie produkcje, to przecież dla Black & Tan nie pierwszyzna. Boo Boo ze śmiechem recytuje, pewnie rozbawiony koniecznością rapowania. No i trzeba przyznać, że raczej bawi się słowami, niż opowiada coś z sensem. Ale utworowi nie brak ognia, a o to chyba tu przede wszystkim chodzi.

Za to „Somebody’s Rope” wydobywa się niemal ze środka bagien Delty. Fantastyczny pomysł na tło dźwiękowe, wsparty elektryczną gitarą i jakby zmutowanym loopem harmonijki tworzy kolejny genialny podkład pod głos wiekowego bluesmana. I znów – ograniczona do minimum i inaczej zinstrumentowana perkusja nie dominuje, a jedynie wzmacnia surowość tej teoretycznie elektronicznej muzyki.

W „Let Me Love You Baby” pojawia się akustyczne dobro czy coś na kształt banja, za to w tle słychać jakby niepokojące tony jakiegoś instrumentu klawiszowego. I znów z pozornie nieprzystających nut pojawia się znakomity blues.

Następnym hitowym utworem z krążka jest z pewnością „Plane Station”. Lekko przypominający utwory w manierze reggae i gospel, urzeka świeżością i intrygującą aranżacją. Warto wsłuchać się w aranżację i warto dzielić się tą muzyką wiosną i latem 2014.

„Bring Back My Baby” to coś na kształt electro-swingu. Ciekawie zaprogramowane blachy to główny instrument perkusyjny tego utworu. Jest oczywiście harmonijka i jeszcze inaczej śpiewający, choć lekko przetworzony Boo Boo Davis. To kolejne nagranie, które poszerza horyzonty współczesnego bluesa, nie niszcząc tradycji.

Jeszcze inaczej producenci obmyślili aranżację piosenki „What You Got on Your Mind”. To właściwie głos z niezłym pogłosem i odrobina transowych i rzecz jasna syntetycznych półkociołków i hi-hatu. Ale nie zabrakło solówki na harmonijce. I nie ma żadnych wątpliwości – to JEST blues z Delty.

Jeszcze bardziej odarty z efektów jest „Back in the Woods”. Głosowi i harmonijce towarzyszy początkowo cichutki ostinatowy motyw gitary, ale z czasem gdy dołączą podstawowe instrumenty perkusyjne, robi się z tego bardzo mocny, a jednocześnie pełen luzu utwór. Bo Boo Boo Davis nie daje się wtłoczyć w żadne ramy. Jest sobą.

Jeszcze inaczej loop gitary przetworzyli producenci w „The Rope”. Jakby poszatkowany, znów stanowi pętlę, która zaciska się na szyi niczego nie spodziewającego się słuchacza. Z tego transu i grząskiej, bagiennej atmosfery uwolnić się nie będzie łatwo.

Niemal balladowo- southernowo zaczyna się gitarowa fraza „Love Me All Night Long”. Tu surowa aranżacja może nieco boleć, ale rozwiązania harmoniczne tej kompozycji ucieszą ucho każdego zwolennika takiej muzyki. A owa surowość? To przecież znak firmowy wydawnictwa. Wygładzony i przystrojony w studiu utwór ten byłby kolejnym radiowym hitem płyty, a tak pozostanie znany wtajemniczonym. No i nam.

Prosty bluesowy riff buduje utwór „Blues On My Mind”. Smakowita i zadziorna harmonijka wraz z uderzeniami w bębny i werbel dodaje energii autobiograficznemu utworowi chyba całej trójki muzyków.

Boo Boo Davis rozstaje się ze słuchaczami piosenką „Bye Bye Baby”. Pobrzmiewają w niej echa dźwięków z nocnych mokradeł, ale puls podkręcają zaprogramowane niemal w estetyce techno perkusjonalia. Ale bez obaw – surowe tony harmonijki i chropawe nawoływania lidera nie pozostawiają wątpliwości – to JEST blues.

 

Jan Mittendorp robi wszystko, by zachować historyczną wartość bluesa, a jednocześnie tchnąć w niego nowe życie, dodać mu energii, zaciekawić innych odbiorców, nie odzierając z autentyzmu. Zaszczepia bakcyla i umie niemal z niczego wyprodukować płyty wybitne. „What Kind Of Shit Is This?” wypełniona wyłącznie autorskimi pomysłami Holendrów i starego bluesmana na pewno do nich należy.