Jaw Raw – to rockowy zespół z okolic Szczecina, który szuka wsparcia w świecie bluesa. Grali na małej scenie Rawy, grali na rynku w Olsztynie, teraz wydali płytę „Woman”.
Jak większość polskich zespołów, Jaw Raw choruje na jedną słabość – brak wyrazistego wokalisty. Niezły drive nota bene piosenki „Cab Driver”, bogate, wręcz tłuste jak to się mówi brzmienie, wyobraźnia muzyczna i solówka na trąbce jednak nie są wystarczająco unikalne, by głos Szymona Porowskiego trafił do serc słuchaczy mainstreamowych mediów. W blues rockowym klubie z pewnością zabrzmi jak u siebie w domu.
Chociaż w nocie prasowej podrzuconej przez bardzo aktywnego managera na pierwszy plan wysuwa się rockowy charakter zespołu, Jaw Raw na warsztat wzięli standard B.B. Kinga „Early in the morning”. Niestety, tu już słychać, że mimo harmonijki Krzysztofa Wojtasika i stylowego pianina Piotra Ostrowskiego, ten shuffle wychodzi dość sztywno. A i sam wokalista zdecydował się nagrać swój głos z efektem, jakby świadomy ograniczeń. Mimo to – partia instrumentalna może poruszyć wielbicieli barowego bluesa.
Tytułowa piosenka „Woman” liczy sobie ponad 8 minut. Rzecz jasna to powolny blues rock rozpoczynający się pysznie nagraną partią trąbki. Wszystko brzmi pięknie, dopóki wokalista nie rzuci frazy „why You treat me so bad” i tym podobne komunały. Zwłaszcza, że jakoś jego angielszczyzna szczególnie nie przekonuje. Teoretycznie do bluesa nie trzeba mieć wielkiego głosu, raczej wielką pasję, ale Porowski wydaje się jakby śpiewał wręcz niezbyt pewnie. Gdyby Jaw Raw skupili się na dialogach trąbki z gitarą, w pięknej oprawie elektrycznego piana, byłoby chyba znacznie ciekawiej.
Energetyczny „Bobby Shew” przywraca nadzieję, że coś wydarzy. Wreszcie wokalista śpiewa w sposób nonszalancki, luźniejszy, ale chyba nie idzie to w parze z jakością artystyczną. Za to partie instrumentalne usłyszane na żywo, w dobrym rockowym nagłośnieniu naprawdę mogą się podobać, szczególnie że paradoksalnie sporo jest fragmentów mocno zakorzenionych w bluesie, perkusista Grzegorz Kurpiel próbuje urozmaicać grę, a trąbka na pierwszym planie nie jest w takiej muzyce na porządku dziennym.
Bliższy już estetyce starego hard rocka jest utwór „Chains”. Wokalista swoją minimalistyczną interpretacją stanowi jakby kontrapunkt do wyraziście grających kolegów, ale czy to rzeczywiście zaleta czy raczej świadomość ograniczeń?
Bliższy southern rockowi jest „Paradise in the Hell”. Śpiewany z manierą, która tak zauroczyła fanów grunge, z tą rockową rozlewnością i rozedrganymi organami w tle może się podobać. Ale potęgi tej udanej kompozycji wokalista zdecydowanie nie jest w stanie unieść.
Biały blues rock z elementami jazzu odzywa się w „World With Troubles”. Tu głos został wysunięty na plan pierwszy i wreszcie słychać w nim więcej emocji. Trąbka i gitara elektryczna karmią słuchaczy ciekawymi partiami, czyniąc utwór jednym z najlepszych na krążku.
Mroczniejszy, oparty o ostinato syntezatora i slide gitary jest utwór „Black Widow”. Lekko przesterowany i schowany wokal daje się łatwiej znieść, ale z kolei sama kompozycja sprawia wrażenie lekko wymuszonej, ale można podejrzewać, ze pewna monotonia była tu zabiegiem artystycznym.
„Devil” zabiera nas w świat psychodelicznego country rocka, dalekiego jednak od demoniczności Jesus Volt. Może na koncercie ten utwór zabrzmi mocniej, bo z pewnością oparty o bluesowe nuty riff ma w sobie spory potencjał, ale chyba potrzebne są tu sporej mocy głośniki.
Bluesową radość niemal ze swingowym kołysaniem wnosi „Policeman”. Recytowany tekst i grające unisono gitara z harmonijką dają mnóstwo dobrej energii. Jaw Raw świetnie się bawią, a partia trąbki brzmi wybornie.
A może skoro kiedyś Kasa Chorych potrafiła ekscytować publiczność grając wyłącznie kompozycje instrumentalne i to praktycznie same przeboje, Jaw Raw powinni spojrzeć w tym kierunku. Zamiast być kolejnym zespołem z nijakim wokalistą postawić na trąbkę, harmonijke, gitarę i swoją umiejętność komponowania chwytliwych dźwięków. W świecie polskiego bluesa na pewno by się wyróżniali, a i za granicą mogłoby być podobnie.