Natalia Przybysz od czasów Sistars jest jedną z najważniejszych i najbardziej charyzmatycznych polskich wokalistek. Po wielkim sukcesie vintage'owego albumu „Kozmic Blues: Tribute to Janis Joplin” w 2014 roku nagrała „Prąd”.
Tytułowy „Prąd” to mieszanka nowoczesnego popu z soulową nutą, przyprawiony oldskulowymi bębnami. Fantastyczny głos Przybysz miękko wprowadza w świat jej nowej płyty. Z pewną nutą melancholii.
Po łagodnym wstępie pojawia się pierwszy singiel. Korzenny, surowy, z bardziej bluesowym mi gospelowym tekstem niż na niejednej płycie mieniącej się bluesową. „Miód” to emanacja świadomej kobiecości i fantastyczny przejaw oryginalnego głosu i takiejż interpretacji pani Przybysz. Samo brzmienie instrumentów to już miód na uszy fana muzyki wywodzącej się z bluesa i tradycji hipisowskich lat 60. XX wieku.
Nie mniej mrocznie i drapieżnie brzmi „Nie będę Twoją laleczką”. Natalia Przybysz w tekście zdaje się pokazywać naturę rockowej rebeliantki. A brzmienie – tak – nie zawodzi. To znów vintage z lekką dozą punkowej wściekłości. Ale bez obaw, w tle pojawiają się sprytne chórki. Brawa dla realizatora.
W podobnym, lekko noise'owym, klimacie utrzymany jest „XJS”. Ileż w nim energii. A jaki mądry tekst – choć Natlia przewrotnie śpiewa, że „słucha melodii, nie liczy się tekst”. Ale wiemy, że jest na odwrót. Ta artystka dba o każdy element artystycznej układanki.
Kojarzący się z country przebój „Nazywam się niebo” uwodzi swoim urokiem od pierwszej nuty. W dodatku aranżacja – pełna akustycznych brzmień i lap steel guitar tworzy fantastyczny zestaw nut i dźwięków. I oczywiście nadaje się też do kabiny tira.
Pewnym szokiem, choć w istocie konsekwencją zainteresowań Przybysz, jest jej interpretacja Wiersza Tadeusza Kubiaka „Kwiaty polskie”. To oczywiście cover sławnej z albumu „Enigmatic” pieśni Czesława Niemena, tu mocno psychodeliczny, bliski klimatowi Jacka White. Znakomity.
Drugą interpretacją, idealnie pasującą do konwencji krążka, jest „Do kogo idziesz?” nagrany pierwotnie przez Mirę Kubasińską na jej debiutanckim solowym albumie „Ogień”. Słowa Bogdana Loebla nadal przypominają o mistrzowskim rzemiośle w tworzeniu polskiej bluesowej liryki. Sama Przybysz, z pewną chłopacką nonszalancją, bez problemu nadaje piosence osobisty rys, nie tracąc ducha w jakim śpiewała go Kubasińska.
I oto chyba najpiękniejsza piosenka na krążku „Prąd”. „Królowa śniegu”, z brzęczącym w tle banjo i rewelacyjnym frazowaniem, głosem który od niskich tonów wznosi się stopniowo na „lodowa górę” poraża od pierwszej nuty. Każe zastygnąć w milczeniu i delektować się sztuką wokalną Przybysz i fantastyczną aranżacją piosenki.
Od mroczno-marszowych nut rozpoczyna się „Przeze mnie”. Lekko zniekształcony elektronicznie głos prowadzi w świat muzyki i wrażliwości Przybysz.
Krążek kończy niemal oniryczny, w klimacie bliskim Joni Mitchell i wielu innym songwriterkom, utwór „Sto Lat”. Oczywiście nie ma nic wspólnego z pieśnią biesiadną, to raczej smutna pieśń o samotności. Z pięknym, gospelowym zakończeniem. Natalia Przybysz w takiej estetyce odnajduje się przepysznie i na takie piosenki tez przecież czekamy.
„Prąd” nie jest może płytą bluesową, ale żaden szanujący się fan rzetelnej, nieudawanej muzyki, nie powinien jej przegapić. Natalia Przybysz ma wyjątkowy głos i umie wykorzystać go do wyjątkowo pięknych celów.