Urodził się, by grać na gitarze i każdy go zna. Tak zaczyna swój 28 studyjny album Buddy Guy. Mistrz Buddy Guy.
Po urokliwym utworze tytułowym „Born To Play Guitar” Budddy Guy żwawo uderza w struny wydobywając z nich oczekiwany ogień. Z jaką nonszalancją śpiewa „Wear You Out”. Kto nie zna metryki mistrza, w życiu nie powiedziałby, że liczy sobie 79 lat. Zaiste – heavy boogie z nieoczekiwanym udziałem Billy Gibbonsa z ZZ Top.
Slow blues „Back Up Mama” daje szansę usłyszeć niuanse głosu Guya i posłuchać świetnej gitary wspartej dyskretnymi bębnami i pianem i finałową chwilową eksplozją hałasu.
Klasyczny chicagowski blues „Too Late” w ustach i pod palcami Guya brzmi, jakby powstał nie w czasach największej popularność Willie Dixona, ale przed chwilą, jednocześnie zachowując sznyt lat. 50. Swoją harmonijką świetnie wspiera go Kim Wilson.
Klasyczny temat „Whiskey, Beer & Wine” znów ożywa, kiedy bierze się za niego sam autor. Pięknie podciąga struny, a hammondy w tle i druga gitara solowa wzbogacają aranżację.
Shuffle „Kiss Me Quick” to kolejna piosenka, w której harmonijką czaruje Kim Wilson. Buddy Guy nie oszczędza się ani w interpretacji, ani w używaniu strun swego fendera.
Prawdziwe kołysanie, rewelacyjna sekcja dęciaków i jakże piękna interpretacja wokalna składają się na ”Crying Out Of One Eye”. Buddy Guy nie tylko błyszczy wokalnie, ale też wciąż ma pomysły na zagrywki gitarowe.
Chicagowski swingujący blues z sekcją dętą i genialnym głosem lidera to „(Baby) You Got What It Takes”. Po chwili wyjaśnia się, dlaczego aż tak się starał – wszak to duet z Joss Stone, która brzmi tu jak Etta James w złotych latach Chess Records, poniekąd przecież polskiej wytwórni.
W autorskim „Turn Me Wild” Buddy Guy sięga po wah wah. Autobiograficzna po części piosenka to z jednej strony najprawdziwszy blues, z drugiej ukłon w stronę southern rocka – tak czy inaczej – szczery i ujmujący.
„Crazy World” ma w sobie bluesową melancholię skrzyżowaną z lekką nutą psychodelii. Guy dziwi się szaleństwom i nielogicznościom tego świata i w tekście raczej nie ceni polityków. Za to docenia elastyczność i palców i wha wah. Mistrzowskie, nieprzegadane solo.
Buddy Guy niczego nie musi udowadniać, Dlatego pewnie w „Smarter Than I Was” kryje głos za przesterem stawiając na zdecydowanie jedną z najbardziej ognistych solówek tego krążka.
Następny chicagowski numer na tej płycie to :Thick Like Mississippi Mud”. Dęciaki dodają ognia i tak energicznej kompozycji,a Buddy Guy śpiewa jakby był co najmniej o połowę młodszy.
Kolejnym zaproszonym na płytę gościem jest Van Morrison. Śpiewa on balladę po części w swoim stylu, po części w klimacie Neila Younga. Bardziej to americana niż blues, ale jak brzmi. Spotkanie gigantów i chwila oddechu od dość oczywistych rozwiązań harmonicznych jakie niesie blues. Guy także śpiewa tę pieśń, a duet dwóch muzycznych światów robi to jednym głosem.
Krążek kończy oszczędny, utrzymany w klimacie Muddy Watersa „Come Back Muddy”. To piękne, kiedy mistrzowie darzą siebie szacunkiem i umieją przelać to w piosenki i bluesy.
Buddy Guy koncertował kiedyś w Polsce. Szkoda, że raczej już nie zdecyduje się na lot przez Atlantyk. Na gości czeka w swoim chicagowskim klubie. Zawsze wato tam wpaść.