Mirek Rzepa po raz pierwszy pojawił się na płycie I Ching w 1984 roku. Zagrał z zespołami Krzak, SBB, Dżem, Bezdomne Psy. Założył Ości i Łapka-Rzepa-Głuch. Ale Rymszary to jego niebanalny debiut.
Płyta Rymszary przynosi zupełnie wyjątkową muzykę, zapakowaną w zupełnie wyjątkowy sposób – i to dosłownie. Ale po kolei.
Najpierw pojawia się pełen nostalgii temat na fortepianie. Trochę jakby w klimacie Lyle Maysa. I z miejsca chwyta za serce. Później muzyk, znany z gry na basie w rozlicznych formacjach, chwyta za pudło.
I podobnie jak na innej swoje debiutanckiej płycie w triu Łapka-Rzepa-Głuch, gra akustycznie. Znakomicie bawi się najprostszymi melodiami, ale i zmusza do skupienia. Między palcami Rzepy, podobnie jak w filmie Między słowami dzieje się wiele, a często cisza zastępuje słowa, których tu zwyczajnie nie ma. Bo to dzieło instrumentalne. Za to opatrzone artystowską wkładką z ważnym mottem – fascynacja niekończącym się spektaklem miasta.
Zamiast przemawiać albo poszukiwać banalnych słów, artysta namawia do zrozumienia tego, co chce swoją muzyką przekazać. I chociaż może to przypomina łopatologię, w zabieganym świecie zwyczajnie może pomóc nad głębszą refleksją nie tylko nad nutami.
Mirek Rzepa do nagrania płyty oprócz fortepianu użył kilku gitar i gitary basowej, właściwie tylko wykorzystanej jako instrument solowy w jednym utworze. I to wszystko. Tylko tyle i aż tyle. Muzyk daleko odszedł od bluesa, ale w jego nutach jest nie mniej nostalgii niż w wygrywanych mechanicznie przez rodzimych wykonawców tzw. polskiego bluesa amerykańskich standardach.
Szkoda, że o tej płycie wiedzieliśmy wcześniej tak niewiele. Zapakowana w niemal pokutniczy prasowany filc, z dźwiękami zredukowanymi do minimum, idealnie nadaje się nie tylko na Wielki Tydzień. Ale teraz już zostanie na długie lata.