Koncertowo, klasycznie w trio, a jakby bluesowa orkiestra grała. A to Kajetan Drozd, który niepostrzeżenie okrzepł na scenie, ale nadal ma młodzieńczy wdzięk i zawadiacko poczyna sobie na każdej scenie – także w IBU Craft Beers w Gliwicach.

Swingująco-teksaski „I’m A Bad Man” to idealne otwarcie. Z biglem, postacią „złego chłopaka” jako szefa całego zamieszania.

„Leżysz całkiem naga” to klasyczny bluesowy one man show. Sekcja cicho szemrze, bo tu pierwszym głosem mówi Drozd a odpowiada mu gitara. I kiedy w końcu buduje w solówce napięcie – robi to najprostszymi środkami wyrazu – jak rasowy bluesman i to nie o białym kolorze skóry.

I wreszcie klasyczne teksańskie boogie „Hell Ain’t Hot Enough”. Może tu Wojciech Węglarczyk na perkusji gra nieco zbyt mechanicznie, zaś Adam Chmura ze swoim basem schowany został w miksie nieco z tyłu, ale całość ma słuszną pulsację. Jest w niej też mnóstwo przestrzeni, jak na filmowych teksaskich preriach.

Ciężki blues rock „Pewnie po mnie przyszli” odwołuje się brzmieniowo do Breakoutu choćby w klimacie „Zdarzyło się”, ale w graniu Drozda jest dużo więcej rocka i też mrugnięcia okiem w tekście.

Funkująca „Izba” to najlepszy dowód, że sprawne trio jest w stanie wygenerować sporo muzyki. A i sam Kajetan Drozd ma w swoim śpiewaniu sporo funkowego sznytu.

Tytułowa piosenka z drugiej płyty „Bourbon and the Blues” łączący teksaskie boogie z rockabilly to jeden z najbardziej energetycznych utworów na tym koncercie.

Jak przystało na klubowy koncert – są też covery. Na przykład The Band – „The Weight”. Southernowa piosenka daje wytchnienie, a jednocześnie jest tak amerykańska, jak tylko może być ten gatunek. I o ile kiedy Drozd śpiewa – wydaje się, że brzmienie jest jakby ubogie, to partia solowa na basie Adama Chmury jest świetnym pomysłem na urozmaicenie i piosenki, i całego koncertu.

Jeszcze bardziej gatunkowe „Funky bez tytułu” brzmi w trio wyśmienicie, choć może kiedy Kajetan Drozd zaczyna grać solówkę trochę ten funk się gubi, ale szybko powraca na właściwe tory zwieńczony solówkami sekcji rytmicznej.

Kolejny drozdowy klasyk to „Blues Hat”. Tu lider namawia publiczność do śpiewania, ale niestety nagrywający nie pomyślał o mikrofonie skierowanym na publiczność, która owszem – reaguje jak trzeba, tylko, że nie robi to w nagraniu wrażenia.

Kajetan Drozd zwykł ostatnio żegnać się z publicznością swoją piosenką z pierwszej płyty „Kiedy blues mnie opuści”. To pełen energii, blues rockowy utwór, wręcz o znamionach przeboju – także ze względu na nośny tekst.

Klasyk „St. James Infirmary” niegdyś przetłumaczył na polski Maciej Zembaty i Kajetan Drozd właśnie tę wersję gra solo i śpiewa w IBU Craft Beers.

A kiedy na scenę powraca cały zespół możemy usłyszeć w wersji Kajetan Drozd Trio „Crazy Little Thing Called Love”. Czyżby Freddie Mercury przewidział, że polski bluesman włączy właśnie tę piosenkę do swojego repertuaru. Wykonanie jest naprawdę porywające. Hats off Freddie, bluesowe ukłony panie Drozd.

Kto tego muzyka lubi i ceni płytę „Pewnego razu w IBU Craft Beers” śmiało może dołączyć do kolekcji. Poprawia humor i zwyczajnie jest po prostu dobrym koncertem.