Kenny Wayne Shepherd ciągle uważany jest za gitarzyste młodego pokolenia. Tymczasem na przełomie lipca i sierpnia 2011 roku wydał już szósty krążek. How I Go potwierdza klasę i talent muzyka do uczciwego, gitarowego blues rocka.

Granie muzyki ma dostarczać przyjemości słuchaczom i stanowić źródl zarobku artystów. I według takiej formuły konstruowana jest większość płyt. A Kenny Wayne Shepherd zna ją doskonale.

Album otwiera "Never Lookin' Back", lekko utrzymane w klimacie ZZ Top ze zdecydowanie mocniejszym zakończeniem. Zespół zwalnia tempo, ale nie przestaje grać mocnych dźwięków. "Come On Over" zaczyna się solidnym hałasem, ale ma refren przystosowany dla uszu słuchaczy amerykańskiego rock radio. A momentami kojarzy się z Joe Bonamassą.

W podobnej - silnej manierze - utrzymany jest jeden z nielicznych bluesów zaśpiewanych przez Lennona. To "Yer Blues" ze sławnego białego albumu. I tu już słychać, że Shepherd jest gitarzystą nietuzinkowym, który zna na wyrywki zagrywki wszystkich szanujących się giatrzystów tworzących historię blues rocka, a i od siebie potrafi dorzucić nie kamyczek, ale prawdziwą garść gorących kamieni.

"Show Me The Way Back Home" to balladka utrzymana nieco w harmonii i estetyce country czy gospel. Łagodniej zagrana, zaśpiewana i zaaranżowana. No i osdiona niezwykle melodyjną solówką z charakterystycznym shepherdowym brzmieniem.

"Cold" to z kolei piosenka o rozwiązaniach harmonicznych charakterystycznych znów dla stacji grających classic rock. I nie powstydziłaby się jej na swojej płycie grupa Aerosmith. Ale nie tylko oni.

I wreszcie blues. "Oh, Pretty Woman" Alberta Kinga zagrane z blues rockowym biglem, z dęciakami z syntezatora robi świetne wrażenie. A Shepherd chętnie używa w solówce pedału efektowego przywołując najlepsze momenty Jimi Hendriixa.

"Anywhere The Wind Blows" to następna kompozycja w pewien sposób kojarząca się z ostatnim krążkiem Bonamassy. Ma świetny, rockowy refren, genialną, stylową aranżację, niemal hard rockowy klimat.

"Dark Side Of Love" to kolejny wybitny utwór na płycie. Shepherd gra bluesa jak szatan, przy tym zmienia ustawienie przystawek w gitarze, wydobywając z niej jaśniejsze tony. I chociaż w samej kompozycji nie ma niczego szczególnego, aranżacja i przede wszystkim pasja z jaką podciąga i szarpie struny nie pozwala się od niej oderwać.


"Heat Of The Sun" to wolny utwór, z pięknie zawodzącą gitarą, palmami klawiszy i mocnymi akcentami bębnów. Klasyczna hard rockowa ballada w stylu wczesnych lat 70., ale okraszona jednoznacznie bluesowymi dźwiękami i wzbogacona o soulowo brzmiące żeńskie chórki. Brzmi pysznie, a niezykle melodyjne solo z pewnością będzie przedmiotem analiz wielu młodych gitarzystów, bo dzieje się w nim sporo.

"Round And Round" to następny utwór, w którym od razu odzywa się gitara Shepherda. Muzyk wraca do kolein wytyczonych przez ZZ Top i setki podobnych bandów oscylujących pomiedzy bluesem i rockiem z domieszką southernowych harmonii. A energia aż emanuje na otoczenie.

"The Wire" zaczyna się od riffu przypominającego Led Zeppelin, a i dalej jest podobnie. Oczywiście kompozycja zostala zarejestrowana na innych gitarach i z inną realizacją dźwięku, ale w jej zamyśle jest coś pierwotnego, z ostinatem jakie uwielbiał stosować Jimi Page do zbudowania kompozycji. Ale nie tylko on.

"Who's Gonna Catch You Now" to zagrana na gitarze akustycznej balladka poświęcona trzeciemu już dziecku artysty, a zarazem drugiemu synowi w rodzinie. Amerykańskie granie i śpiewanie bez szaleństw za to z kolejną ładną solówką. Co ważne - Kenny Wayne Shepherd stara się w każdym - nawet najbardziej błahym utworze - zagrać nieco inaczej, mieć inny pomysł na solo.

I wreszcie zaskoczenie. "Backwater Blues", kompozycja Bessie Smith, tu zaczyna się od honky tonk piano i głosu artysty. Po minucie zaczyna się regularne bluesowe łojenie, ze wszystkimi klasycznymi zagrywkami, ale z ręką Shepherda. Fajny pomysł na porównanie, jak różnie można interpretować ten sam utwór i jak pojemną formuła jest nawet najbardziej klasyczny blues.

Radosne boogie w "Strut" jakby pośrednio łączy się z poprzednim utworem. Pianista bawi się dźwiękami w solówce, za to Shepherd gra parę naprawdę karkołomnych nut, ale generalnie cały zespół w tej instrumentalnej kompozycji znakomicie się bawi.

"Butterfly", mimo tytułu, wita słuchaczy ciężkim brzmieniem i motorycznym riffem. I jakoś kojarzy się z reklamami wielkich amerykańskich aut przemierzających teksaskie pustynie. Wiele takich utworów już powstało, ale ciągle cieszą, kiedy zagrane są z prawdziwą pasją.

"Cryin' Shame" kojarzy się z manierą Stevie Ray Vaughana. Ale to raczej komplement z powodów oczywistych. A Kenny Wayne Shepherd nie pożałował wysiłku w aranżowaniu tej kompozycji. rewelacyjny chórek eksploduje tylko niezbędnymi nutami, a gitarzysta gra jak natchniony, wibruje, podciąga struny - w jego ręku naprawdę gitara przemawia do każdego słuchacza - bez względu na miejsce urodzenia.

"Baby The Rain Must Fall" brzmi akustycznie, a melodią przypomina najlepsze ballady... Pearl Jam. Bo przecież artysta nie żyje w próżni, a ma talent w palcach i dobrze radzi sobie ze śpiewaniem. Zaskakująco dobrze i zaskakująco ładne zakończenie, z gitarą grającą solo częściowo bez przesteru. Świetne, acz nie do końca bluesowe, zakończenie. I prawdopodobnie niezły numer do zaśpiewania na koncercie z artystą.

Kenny Wayne Shepherd ma dopiero albo już 34 lata i za sobą znakomity zespół, oddanych producentów i doskonałe studio. A w głowie plan, jak nagrywac płyty, które trafią do fanów i rocka i bluesa i solidnego grania sięgającego korzeniami lat 70. XX wieku a tak naprawdę korzystającego z bluesa. Bo przecież reszta to owoce, a na How I Go smakują wybornie i nie ma ani jednego robaczywego jabłka.