Krissy Matthews urodził się 25 maja 1992 roku. Od ósmego roku życia uczy się grać na gitarze elektrycznej, już w 2004 w ojczystej Norwegii pzez dwa wieczory grał na scenie z Bluesbreakers Johna Mayalla. Później wyjechał do Wielkiej Brytanii i zaczął z większym lub mniejszym powodzeniem nagrywać. W niektórych sklepach wciąż można znaleźć jego płytę Allen in Reverse z 2009 roku.
"Allen in Reverse" zaczyna się lekko hendrixowskim riffem, przypominającym trochę "Crosstown Traffic", ale dzieje się w tej piosence o wiele więcej. A i sam gitarzysta ma niezły zapas pedałów pod nogą i w końcu cytuje wspomniany tytuł Hendrixa. No i dowiadujemy się, że muzyk ma dopiero 17 lat."When Times Were Hard" to już ukłon w stronę bardziej korzennego bluesa. Takie też są słowa i sposób gry na gitarze - elektrycznej, ale traktowanej w sposób przynależny akustycznym bluesmanom. Ale i tu nie brak riffów charakteryzujących power blues rocka. No i lekce z zagrywek zostały odrobione na początku XXI wieku.
"Iceman" to klasyczny blues zagrany przez kwartet z niezłym wsparciem klawiszy. Samo brzmienie gitary zaczyna zaś nieco nużyć. Na szczęście muzycy starają się jak najbardziej urozmaicac rytmicznie kompozycje i tempa na krążku. Tu Krissy najpierw popisuje się dokładnym podciąganiem nut, a potem pokazuje bardziej wrażliwą duszę.
"What More Could You Want, Pt. 2" to jeszcze inna twarz białego bluesa i bardziej luzacka interpretacja wokalna. Do tego dochdzą panowie śpeiwający w chórkach kryjący nieco wokalną mizerię nastolatka. No i te poudniowe brzmienie oparte na slide jakoś lepiej wypełnia przestrzeń.
"Last Young Love" to swego rodzaju pożegnanie z młodością. W końcu muzyk opuścił rodzinne strony i trafił do Anglii. I trochę wzorem The Rolling Stones i ich "Far Away Eyes" skomponował ten utwór. Ba, nawet zaprosił do zaspiewania części partii wokalnych Holly Petrie, wykształconej wokalistce, która zaśpiewała swoim gospelowym głosem w chórkach Andrea Boccellego.
Po tej sentymentalnej balladzie Krissy sięga po rock and rolla w klimacie lat 50. XX wieku. Trochę brzmi to komicznie, bo fajna muzyka kontrastuje z głosem bardziej przypominającym punkowców, niż Elvisa.
W "What More Could You Want, Pt. 1" Krissy sięga po harmonijkę. I znów można mieć przeświadczenie, że jego wokalnym mistrzem jest ktoś pokroju Lou Reeda. To zresztą może być pomysł na siebie. Matthews nie jest jakimś szczególnym harmonijkarzem, ale i nie morduje instrumentu jak Dylan. Po prostu - ubarwia aranżację i tak niezłego blues-rockowego numeru.
"Girl of Yesterday" to jedna z najbardziej wyrównanych kompozycji Matthewsa. Jest w niej delikatny duch Hendrixa, luzacki śpiew, kogoś, kto wie, że nie ma głosu, odrobina rocka i dużo fajnych emocji, czasem bliskich właśnie The Rolling Stones. Tyle, ze oni nigdy nie napisali tak skomplikowanej kompozycji a nastolatek sypie nimi jak z rękawa.
"Stone Cold Pizza" pojawiła się na wielu składankach. Sama zwrotka jest raczej toporna, ale widać opowieść o przezyciach nastolatka w barze połączona z grą slide w typie przypominającym Jimi Page musiała zwrócić uwagę speców od układania kompilacji. I na pewno nie jest to najlepszy utwór na tym krążku.
"Soul Will Never Die" ma zaś taką szansę. Zaczyna się dostojnymi nutami basu i przejmującą solówką rozdzierającą powietrze z odrobiną klawiszy w tle. Całość zaczyna się kołysać, a Krissy rozpoczyna swoją opowieść. Do tego dokłada znakomite riffy z pogranicza bluesa i rocka. Właściwie można mieć 100 procentową pewność, że na żywo ta kompozycja musi pozostawiać niezapomniane wrażenie. A napisał ją 17-latek.
Krissy na chwilę wyłącza przester i zasuwa "Hug You Squeeze You". Sympatyczne boogie równie dobrze mogłoby się na tej płycie nie znaleźć, ale trudno dyskutować z zamysłem artysty. A w nagraniu słychać, ze cały zespół grając taką mocno klasyczną kompozycję bawi się świetnie, ba, nawet usiłuje swingować.
Album kończy piosenka "World". Rozpoczyna ją głos Holly, która śpiewa tu wyjątkowo delikatnie, a i zespół gra w klimacie lat 70. I taka jest sama kompozycja - niestety - głos lidera skutecznie psuje efekt naprawdę udanej piosenki. Krissy gra przestrzenne solo, które równie dobrze mogłoby się pojawić na przykład u The Eagles w "Hotel California". No i jego kompozycja jest dużo bardziej dynamiczna i zwyczajnie ciekawsza.
Trudno nazwać 17-letniego chłopaka dojrzałym artystą, ale ma w sobie niebywały potencjał. Jest znakomicie obeznany z klasyką blues rocka, słyszła każde ważne nagranie każdego ważnego muzyka. Umie te doświadczenia przekazać we własnych kompozycjach nie posuwa się do nachalnego kopiowania. Niestety - ma po prostu słaby głos. I przebić mu się będzie o wiele trudniej niż innym, znacznie gorszym muzykom. Takie życie.