Hugo Race Fatalists to dalsza współpraca pomiędzy australijskim gitarzystą, wokalistą kompozytorem i producentem Hugo Race’em a włoską instrumentalną grupą Sacri Cuori. A sam Hugo był członkiem-założycielem zespołu Nicka Cave’a Bad Seeds (pojawia się na pierwszej płycie „From Her To Eternity” i na wielu kolejnych albumach).
Niektórzy muzykę, jaką tworzy Hugo Race określają mianem trance bluesa. Jednak, kiedy posłucha się Otisa Taylora, można mieć nieco odmienne zdanie na temat takiej klasyfikacji. Mroczna ballada z Antypodów czy americana chyba bardziej opisują nastrój otwierającej krążek pieśni „Dopefiends”. Hugo towarzyszy wokalnie Hellhound Brown, a kiedy na tle postukiwań w bębenki i elektroakustycznej gitary pojawia się sfuzowane i oniryczne solo, wreszcie zaczyna się coś dziać. Paradoksalnie – podobnie łagodnie nagrywa ostatnio sam Nick Cave.
Słuchając „Ghostwriter” można mieć wrażenie, że Hugo dobrze zna twórczość Depeche Mode, a w „Personal Jesus” odnalazłby się wyśmienicie. Jednak swój transowy klimat bardziej niż na elektronicznych barwach opiera na ostinatach gitar akustycznych. No i mamy tu znakomity tekst, w pewien sposób nawiązujący do filmu Romana Polańskiego. I znów intrygujące solo jest ozdobą piosenki.
„„Meaning Gone” to przykład jeszcze bardziej minimalistycznego podejścia do muzyki. Są tacy artyści, którzy potrafią wyłącznie akustyczną gitarą uciszyć nawet katowicki Spodek. Tą piosenką Hugo Race powinien to zrobić bez problemu. Pierwotna, bluesowo-plemienna, transowa i bardzo dobra.
Tytuł „Snowblind” fanom rocka kojarzy się z reguły z zakazanymi substancjami chemicznymi wielbionymi przez pokolenie Ozzy Osbourna i iinnych. Tymczasem Hugo Race rusza w podróż, pisząc piękną, przebojową i świetnie zaaranżowaną balladę. Mnóstwo w niej nostalgii i może nawet śniegu, gdzieś na szczycie Góry Kościuszki. Pojawiają się skrzypce i świetne, przestrzenne brzmienie.
W „No Angel Fear To Tread” aż roi się od odniesień do korzennej muzyki wypełnionej psychodelicznymi brzmieniami. Łagodny głos Race kontrastuje z mrocznym brzmieniem, niepokojącymi echami gitary w kolejnych planach. Jest jak niewinne dziecko, zostawione na pastwę watahy wilków w ciemnym lesie. Kiedy słychać dźwięk skrzypiec, nie wiadomo – zwiastuje on zagładę czy ocalenie? A Hugo ogląda czyjąś twarz w blasku świecy. Rewelacyjne.
„Shining Light” to stosunkowo prosta piosenka. Trochę w niej z Cohena, trochę z tradycji duetu Simon & Garfunkel. Do tego znów skrzypce i przejmujący, nostalgiczny tekst.
Dopiero w „No Stereotype” Hugo Race powraca do nieco szybszego grania. Akustyczna gitara brzmi twardo, w tle słychać niemal rock and rollowy riff, ale wszystko to zaaranżowane jest w industrialnym klimacie bliższym Depeche Mode niż muzykom bluesowym. Za to sam Race śpiewa chyba z największą pasją, w dodatku dublując swój głos. Rewelacyjna aranżacja dopełnia całości.
Tytułowy „We Never Had Control” to zamykająca płytę dźwiękowa opowieść o życiu, przemijaniu. Bardziej nawet soniczny teatr niż ballada. Race wspierają tu eterycznymi głosami Catherine Graindorge, Violetta DelConte Race. Najniższe struny foterpianu i pogłosy gitary dopełniają obrazu tej pieśni. Także o samotności i o nieuchronności przeznaczenia. Ale i tym, że każdy dzień życia jest ważny, bo to jedyne, co tak naprawdę mamy.
Jeśli nie możecie już w kółko słuchać shuffle albo nudzą was kolejne popisy naśladowców Jimi Page, możecie sięgnąć po Hugo Race Fatalists „We Never Had Control”. No i warto sprawdzić, jakie wrażenie Australijczyk robi na żywo.