Hugh Laurie, serialowy Dr House, jak obiecał tak słowa dotrzymał. Na początku 2013 roku wszedł do Ocean Way Studio w Los Angeles i nagrał kolejną porcję bluesowych standardów.
Krążek rozpoczyna Greg Leisz grając slidem na dobro nuty „The St. Lois Blues”. A więc powrót do absolutnej przeszłości jazzu i bluesa z tanecznym rytmem, zawodzącym klarnetem, barytonowym saksofonem, pianinem i puzonem. Temat brzmi dostojnie, wręcz elegancko i z miejsca przenosi słuchaczy w czasy, kiedy w muzyce warto było się zatracić.
„Junkers Blues” nie mniej dostojny i nowoorleański, z wciąganiem kokainy w tekście jakże pasuje wizerunkowi Dr House. Pożegnaniu z whiskey i ginem towarzyszą pyszne partie saksofonu Vincenta Henry i delikatne pomruki Hammondów Larry Goldingsa.
Ciekawie zaaranżowano „Kiss of Fire”. Argentyński motyw tanga wyśpiewuje Gaby Moreno jakby w opozycji do cokolwiek stonowanego Laurie. I piosenkarka i aktor bawią się przednio, a kiedy klarnet zaczyna zawodzić, już chce się rezerwować bilety na nową wersję „Wielkiego Gatsby”.
Sam wielki Taj Mahal, śpiewa „Vicksburg Blues” napisany przez Little Brother Montgomery. Hugh Laurie skromnie towarzyszy legendarnemu bluesmanowi na fortepianie. Przez chwilę rozbrzmienwa harmonijka i jazzowy gibson.
I znów wracamy do czasów, kiedy jazz i blues szły ramię w ramię. Gaby Moreno intonuje „The Weed Smokers Dream”, a na wkłądce do płyty pojawia się zdjęcie Memphis Minnie i Kansas Joe McCoya, którzy w 1941 roku przyczynili się do sukcesu tej pieśni.
Genialnie brzmi Hugh Laurie w coverze Dr Johna „Wild Honey”. Potężne brzmienie zespołu i chórki wspierają aktora o stosunkowo niewielkim głosie. Kalifornijskie studio uczyniło cuda.
Świetnym głosem śpiewa „Send Me To The „Lectric Chair” Jean McClain. Nieco makabryczna piosenka została zinstrumentowana w sposób przypominający dudnienie kroków kata na więziennym korytarzu przed celą śmierci i w podobnie silny sposób zaśpiewana.
Genialnie swinguje „Evenin’”. Hugh Laurie jest tu niezwykle wiarygodny i znów bogata aranżacja z sekcją dętą, wyeksponowanym walkingiem kontrabasu, lekkimi żeńskimi chórkami i pływającym dźwiękiem Hammondów rozkosznie masuje uszy doprawiając całości jeszcze jednym solo na klarnecie, tym razem, basowym. No i wreszcie blacha i drewno nawiązują ze sobą choć odrobinę dialogu.
Tytułowa „Didn’t It Rain” to gospelowy hit, który rozsławiała Mahalia Jackson. Tu pierwszym głosem śpeiwa Gaby Moreno, wtóruje jej Jean Mc Clain, a nad całością unosi się nieodzowny duch gospelsowej radości muzykowania. Intrygujący wybór, ale i świadczący o dystansie Dr House do siebie jako muzyka.
Nieco komicznie Hugh Laurie interpretuje „Careless Love” . Kołysanka została chyba przeprodukowana, ale idealnie mieści się brzmieniem w konwencji krążka. Za to całkiem nieźle brzmi tu solo na harmonijce.
Za to znakomicie Dr House wypada w piosence z repertuaru Franka Sinatry. „One For My Baby” skrada się jak prawdziwy blues napisany na potrzeby musicalu klasy ekstra. Jak pięknie wokaliście sekundują barytonowe dźwięki saksofonu. I co najważniejsze – Hugh Laurie nie naśladuje The Voice tylko jest sobą – pełnym radości muzykiem. Świetny klimat.
Soulowa piosenkarka Jean McClain genialnie daje sobie radę z utworem Jelly Roll Mortona „I Hate A Man Like You”. A Laurie niezwykle czujnie akompaniuje jej na fortepianie. W pieśni jest mnóstwo smutku i nieskrywanego gniewu. A nastrój złości tonuje solo na gitarze akustycznej, któremu wtóruje pianino.
„Changes” napisał Alan Price, muzyk The Animals do filmu „O Lucky Man”. Hugh Laurie ten gospelowy utwór śpiewa w sposób bardzo naturalny, jakby opowiadał o bliskim przyjacielu innym przyjaciołom. Za to zespół pozwala sobie na nowoorleańskie szaleństwo.
Ta płyta ukazuje się w kilku wersjach. W jednej z nich jako bonus możemy usłyszeć sławne „Unchain My Heart”. Czy po wykonaniu Joe Cockera można jeszcze coś z tą piosenką zrobić? Hugh Laurie udowadnia, że pozbawiając ją niemal emocji lidera i tak pozostaje ona rewelacyjnym hitem z pogranicza gospel i rhythm and bluesa.
Fani skuterów i pięknych dziewczyn uśmiechną się zaś przy reaktywacji przeboju „Yeh Yeh”. Od czasów Matt Bianco chyba nikt nie sięgał po ten uroczy utwór.
Ortodoksyjni fani bluesa nie znajdą na „Didn’t Rain” niczego, co spowodowałoby jakieś żywsze reakcje. Fani Dr House na pewno zachwycą się tym krążkiem, bo kalifornijska produkcja idealnie masuje uszy i może być idealnym prezentem nie tylko dla telemaniaków. A może któ®yś z nich poszuka prawdziwych nagrań Bessie Smith albo chociaż Dr Johna?