Dwaj legendarni gitarzyści po raz pierwszy grają razem i to w dodatku na gitarach akustycznych. Larry Carlton i Robben Ford w paryskim klubie The New Mornig Jazz Club dali popis gry, nie ograniczając się do bluesa.
Spotkanie w Paryżu rozpoczyna „NM Blues” Carltona. Obydwaj gitarzyści powoli się rozgrywają, od niechcenia sączą akustyczne pasaże, wychodząc od dość prostej struktury rytmicznej. Ale z miejsca nie ograniczają się do trzech akordów. Obydwaj biegli także w świecie jazzu, genialnie ubarwiają formę i z miejsca nawiązują ze sobą kontakt. Niepostrzeżenie zamieniają się solówkami od czasu do czasu tylko wrzucając kilka klasycznych bluesowych zagrywek.
W kompozycji „That Road” Forda do gitarzystów dołączają kontrabasista Fifi Chayeb i perkusista Claude Salmieri. Tu obydwaj muzycy skupiają się na graniu solówek, mając zaplecze w sekcji. I wcale nie urządzają wyścigów…
Bliższy estetyce George Bensona jest fordowski „Monty”. Oczywiście w improwizacjach można doszukać się pentatoniki, ale słychać, że cały zespół przed włączeniem zapisu dobrze przygotował się do występu, a jazzujące sola paryska publiczność nagradza brawami. I znów wielbiciele bogatej harmonii będą uradowani. Naszego Extra Ball z nieodżałowanym Jarosławem Śmietaną też.
Larry Carlton, jeden z filarów smooth jazzu robi ukłon w stronę bluesa i proponuje świetną – także dynamicznie, o umiarkowanym tempie, niemal idealną bluesową kompozycję „Cold Gold”. To zdecydowanie do tej pory najbardziej bluesowy utwór podczas tego koncertu.
Muzycy łagodnie przechodzą w fantastyczny hit Forda i Freemana „Hand In Hand With The Blues”. Nic dziwnego, że Mr Robben śpiewa swoją piosenkę przed publicznością The New Morning. Cały zespół kołysze się, jakby gdzieś nad nimi unosił się duch innego nieobecnego – J.J. Cale.
Klasyczny, szybki swing, to kompozycja Carltona „Amen AC”. Silnie oparta o bluesowe schematy z wyrazistym tematem i całkiem karkołomnymi palcówkami jest prawdziwą energetyczną bombą tej płyty.
Wielki klasyk Screamin’ Jay Hawkinsa „I Put A Spell On You” w wersji Carltona i Forda pozbawiony jest znanego z wielu wersji nadmiernego dramatyzmu. Tu obydwaj panowie grają raczej w manierze cudownego Wesa Montgomery. Robben śpiewa właściwie od niechcenia, ale wyjątkowo elegancko i z olbrzymim sercem. Umie powściągnąć emocje, by wywołać je w sercach słuchaczy. Gitarzyści sterują dynamiką swoich solówek, a im jest ciszej, tym napięcie narasta. Wersja niemal historyczna i warta naśladowania.
Krążek kończy nie mniej energetyczna „Rio Samba” Carltona. Słychać, że muzycy wyśmienicie bawią się muzyką, a ich maestria udziela się gościom New Morning Jazz Club w Paryżu. I chyba właśnie na takie granie najbardziej liczą. Bliższe jazzowi, niezobowiązujące a jednak nie stroniące od wirtuozerii i paryskiej elegancji.
Dwa światy, muzycy z różnych kontynentów połączeni w paryskim tyglu, tym samym w którym kiedyś brylowali i Django Reinhardt i sam Miles Davis. W dodatku bez elektrycznego sztafażu. Płyta pyszna, ale wielu gitarzystów, nie tylko amatorów, może wpędzić w niejaką frustrację.