Rob Orlemans na lewym ramieniu ma wytatuowanego Les Paula i na takim gra w swoim power trio. „Highway Love” ucieszy i zwolenników AC/DC i Ten Years After i wielbicieli Juliana Sasa.
„Monkey Tale” to typowy rocker w klimacie właśnie AC/DC. Może grany nieco bardziej gładko, ale z stylową, nieprzekombinowaną solówką i świetnie brzmiącymi, gęstymi partiami bębnów. Idealny do kabrioletu i na młodzieżową prywatkę rock and rollową.
W „Shotgun Shack” dograna gitara zawodzi slide, a sam Rob znów bardziej melodeklamuje, jak śpiewa. Za to jego gibson jęczy i pulsuje aż miło. Solidny blues and roll.
„It Was You” lekko zwalnia tempo, przybliżając się do ZZ Top, ale solidne heavy riffy przypominają, że Orlemans ma niezłego diabła za skórą.
Za to „Move On The Light” zaczyna się niemal jak „Little Wing”. Tu gibson gada prawdziwą bluesową frazą, sekcja mocno wybija rytm serca, a lider ma szansę na bluesowe frazowanie wokalne. Porządny blues rock z mięsistym wnętrzem.
„Don’t Wanna Die” to radiowy rocker z gościnnym udziałem Juliana Sasa i cokolwiek dwuznacznym tekstem. Ale w końcu w Holandii wolności jest podobno więcej niż w innych krajach. A i pojedynek gitarzystów brzmi tu przewybornie.
„Hear Me Calling” to heavy boogie Alvina Lee. I jest jak być powinno – ciężko, blues rockowo, z fajnymi palcówkami lidera.
„Highway of Love” to zdecydowanie szybsze boogie – właśnie w klimacie i tempie „I’m Going Home” wywołanego przed chwilą do tablicy Lee.
Prawdziwy bluesior to „Night Bird”. Mamy klasyczne zagrywki dwudźwiękami, slide i ten specyficzny sposób interpretacji wokalnej, z cedzeniem i wyduszaniem z siebie słów. Idealnie to wszystko pasuje a i hałas niesie ze sobą spory.
„Rumble In The Sky” oparty jest o rock and rollowy riff zagrany na potężnie brzmiącym gibsonie. Trochę brzmi to topornie, ale jeden słabszy numer ujdzie Holendrom płazem.
Za to cover „It’s All Over Now” w manierze rock and rollowej jest jakiś wymuszony. Chyba pod koniec materiału płyty pomysłów zabrakło, bo pojawia się kolejny rock and rollowy cover “Bony Moronie”. Cokolwiek to męczące, chyba że jest się fanem… AC/DC.
„El Diablo’s Dance” to z kolei numer instrumentalny, lekko stylizowany na jakieś diaboliczne flamenco, ale i z nutami bardziej bliskiego centralnej Europie folku. Orlemans popisuje się sprawnością, ale czy to naprawdę konieczne.
Przewrotnie akustyczny, zagrany na dobro „That’s The Way To Boogie” to hołd oddany starym mistrzom bluesa. Bo Orlemans wbrew pozorom bluesmanem jest, a że jak wielu chce trochę pohałasować – robi to przez całą płytę. Tu udowadnia, że nie musi. Gościnnie na saksofonie pojawia się Rene van Zon.
Rob Orlemans z powodzeniem może grać na wielkich festiwalach. Świetnie wygląda, znakomicie opanował blues rockowe rzemiosło, a i repertuar ma na „”Highway Love” zdecydowanie rozrywkowy.