Grzegorz Kapołka – gitara, Darek Ziółek – bas i Irek Głyk stworzyli instrumentalne trio wirtuozów. I wolni od ograniczeń nagrali płytę z mylącym tytułem „Blues 4 You”.

Bo Kapołka to po prostu świetny gitarzysta, który  z jakichś przyczyn chce się schować w mysią dziurę gatunku, ale już na płycie mówi wieloma językami. Opętany? Bardzo możliwe.

 

„Machine” to zdecydowanie mocny, nawet utrzymany w rytmie shuffle blues rock. Świetnie brzmiący, z potęgą zaglądający w oczy nawet „XXI Century Schizoid Man” i mocarnym walkingiem Ziółka. A i sam Kapołka nie szczędzi odjechanych nut, pamiętając, że musi utrzymać uwagę słuchaczy przez cały utwór.

„Mrs. Doc” Ziółka, miejmy nadzieję, ze się nie obrazi, trochę przypomina sposób kompozycji również grającego w Krzaku Krzysztofa Ścierańskiego. Głyk pięknie operuje barwą i dynamiką talerzy, a wychodząc od bluesowego podciągania strun Kapołka w solówce daleki jest od cokolwiek prymitywnej pentatoniki. Właściwie mógłby otwierać koncert Scofielda.

„She and He” jest bliższy bluesa, mamy nawet slide, ale Kapołka daleki jest od oczywistych oczywistości. To muzyk osobny i w pełni świadomy, języka jakim przemawia do słuchaczy.

 

Odrobinę ZZ Top trąci tytułowy „Blues 4 You”. Wydje się jednak być cięższy i bardziej… nowofalowy. Ostry riff połączony został tu z jakby zdehumanizowaną partią bębnów. Jakby świat maszyn czy robotów zawładnął gitarzystą, a ten solówką powoli przebijał się przez stalowy pancerz zimnej perfekcji.

„Mr. Atkins” to radosny country blues, jakie na swoich płytach w pierwszym okresie twórczości mieli i The Beatles. Przebojowy i ewidentnie sprawiający radość grającym, ale czy akurat potrzebny? To się okaże pod koniec krążka.

Intrygująco brzmi i zaaranżowany został utwór „Bea”. Jest tu odrobina z instrumentalnego teatru, ale na pewno nie z bluesa.

Podobnie w „Mio Alano”. Nieoczywista harmonia zdradza staranne akademickie wykształcenie i potwierdza, dlaczego patronatem płytę objął „Gitarzysta”, a nie media typowo bluesowe.

Cud. Kapołka odłożył elektryczną gitarę i Zgodnie z tytułem „Cry of Mississippi” na akustyku udowadnia, że w stylistyce delty daje sobie radę z pudłem, a ponadto ma perfekcyjne brzmienie i atak. Po prostu – gitarowy zawodowiec , dopiero długo później bluesman.

„Dissonance” to powrót do ciężkiego, wręcz stadionowego rockowego brzmienia. Jakoś nie przekonuje ten motyw szczególnie, bo podobny jest przeważnie do wszystkich. Dopiero kiedy gitarzysta zaczyna grać solo – słychać, że to jego ręka, po ośmiu numerach można już było się przyzwyczaić do jego sposobu artykulacji. Tak są tu elementy zaczerpnięte z bluesa, ale tylko elementy.

Jakie jest w takim razie miejsce Kapołki w Kosmosie? W „Our point in Space” znów pokazuje, że nie ma kłopotów z harmonią, a grając delikatne frazy może uwodzić, szczególnie mając za kompana Głyka. Ciekawe czy podobnie zabrzmiałaby ta kompozycja na ukulele? Dopiero solówka ożywia ten nieco oniryczny utwór. Niełatwa to płyta.

Bluesową frazą zaczyna się „A song”.  Elektryczny blues pełen powściągliwości i wirtuozersko podanych, nieoczywistych fraz. Chyba najlepsza dla bluesonline.pl kompozycja tego albumu.

Niezgorzej wypada też „Sober Singer” Ziółka. Panowie nawet dają głos, a w ich swingowaniu jest blues, jaki możemy śmiało polecić. Tak – Kapołka umi, acz nie musi. A już Zappa zauważał – bez humoru muzyka jest niewiele warta.

Gitarzysta budzi słuchaczy niemal heavy metalowym „Superfusion”. Czyżby marzył o dołączeniu do Krzak Experience? W solówce śmiało poczyna sobie z mechanicznym tremolo i na pożegnanie wali słuchaczy po łbach przypominając, że jest po prostu świetny.

Ale bluesa na tej płycie nie szukajcie. Raczej bierzcie się za ćwiczenie, bo z Kapołką każdy jednak nie zagra. To ekstraklasa.