Owen Campbell – The Pilgrim

Owen Campbell ma 28 lat, mieszka w Australii i wygrał australijskie wydanie „Mam talent”. Gra slide, śpiewa i wydał drugi album  „The Pilgrim”. Producentem był Mark Opitz od AC/DC i INXS.

Krążek otwiera mocny, bardziej rockowy, niż bluesowy „Wreckin’ Ball”. Jest elektryczny slide i coś z motoryki ZZ Top. I genialnie nagrane bębny. Do tego mocny głos i mnóstwo przestrzeni.

 

„Leave It Alone” ma w tle szemrzące hammondy, zaś bębniarz gra głównie miotełkami na werblu. Bo to Campbell jest najważniejszy. Na bluesowym schemacie, śpiewa silne i biało brzmiące frazy. Producent nie żałował kasy. W refrenie śpiewają z Owenem dziewczyny i wtóruje mu seksowny saksofon. A wszystko swinguje.

Owen ma zacięcie balladzisty i mocny głos. Na gitarze akustycznej intonuje „You Know I’m Gone”. To surowa, krótka opowieść z pogranicza folku i bluesa.

Za to „Cried For Yesterday” brzmi jak rasowy southernowy lament, ze wszystkimi atrybutami brzmienia. Kilka gitar, nieśpieszne, kołyszące tempo, hammondy ciche i nastrojowe jak u Tedeschi-Trucks. Kompozycja, która wyciśnie na koncertach całe morza łez.

„It Don't Mean A Thing” kojarzyć się może i z amerykańskim country i z piosenkami Neila Younga. Jest pianino i śpiewające dziewczyny. Trzeba przyznać, że Campbell wraz z producentem nie ograniczyli się do jednego gatunku muzyki, wzbogacając piosenkę nawet dyskretnymi dęciakami.

Pierwszy numer, w którym gitara znów mamy mocne elektryczne brzmienie i zawodzący i jęczący jak trzeba slide to chyba nieprzypadkowo „Devilish Woman”. Mroczną całość uzupełnia old schoolowe brzmienie basowych nut syntezatora. Jest w tej pieśni dużo podskórnego nerwu i energii.

„Remember To Breathe” to powrót do najmocniejszego brzmienia, z bębnami walącymi z siłą wodogrzmotów. Surowe, wręcz transowe nuty ukazują kolejne oblicze młodego muzyka, który zna niejeden odcień bluesa.

Ciekawym pomysłem było udowodnienie Australii i właściwie całemu światu, że bluesa można odnaleźć w nutach mongolskich stepów. „Bukhu's Blues (Mongolian Instrumental)” brzmi zupełnie niesamowicie, ale zdaje się jakby był stworzony przez pierwotnych szamanów wyczuwających puls Ziemi.

Sylwester, czyli „New Years Eve” to piosenka zaśpiewana wyłącznie z gitarą. Bardziej folkowa niż bluesowa, ale jakoś idealnie pasująca do stylu 28-latka i do śpiewania przy kominku.

Po raz pierwszy banjo odzywa się w „Highway Bound”. W tej pieśni jest coś z geniuszu Otisa Taylora i coś z opowieści Boba Dylana. Ale jest też duch ludowej zabawy.

Owen Campbell  z niewielką pomocą smyczków i akustykiem w łapie śpiewa „A Better Place”. To piękne i melancholijne zakończenie płyty. A w głosie ma coś z żarliwości Eddiego Veddera. To możliwe.

Płyta autorska, płyta gitarowa, płyta bluesowa, folkowa i przede wszystkim osobista. Może kiedyś Owen Campbell przyleci do Europy. Ciekawe czy na żywo jest równie naturalny co w studiu.