Samantha Fish była już w Polsce wraz z Girls With Guitars, czyli z objazdowym triem wytwórni Ruf stworzonym wraz Cassie Taylor and Dani Wilde. Ale już w 2012 roku dostała Blues Music Award za album”Runaway”. „Black Wind Howlin’” nagrany z Mike Zito potwierdza styl gitarzystki i wokalistki.
„Miles To Go” otwierający krążek to niemal hard rockowy killer korzystający z rock and rolowej harmonii zagranej w szaleńczym tempie i z ogniem godnym Alvina Lee. A ciemny głos Samanthy dodaje mocy temu nieskomplikowanemu otwarciu.
„Kick Around” nagrany wspólnie z Zito produkcją i melodią przypomina piosenki country przefiltrowane przez estetykę Gary Glittera podlane elementami honky tonk. Nawet tematyka tekstu odpowiada klimatowi piosenki, choć rozstanie z Samanthą bohater jej tekstu musiał przeżyć dość gwałtownie.
I znów bezczelne skojarzenie z półkotłami Glittera pojawia się w pierwszych taktach „Go To Hell”. Gościnnie śpiewa tu Paul Thorn, ale najważniejsza jest skowycząca gitara Fish. Brudna i wściekła jak refren tej piosenki.
Jumpin’ Johnny Sansone towarzyszy Samancie w dwóch utworach ze swoją przesterowaną harmonijką. Rewelacyjny, pełen slide, jest „Sucker Born”. Ociężały, blues rockowy beat byłby godny i Led Zeppelin. Naprawdę – zespół Fish w studiu zagrał świetnie, a Zito zadbał, żeby nagranie oddawało potęgę tej muzyki. A Samantha slide łączy z wah wah i brzmi to razem po prostu mocarnie i hipnotycznie.
Bardzo kobieca ballada o miłości, jaka wypełnia młode serca to zaśpiewana z elektroakustycznymi gitarami „Over You”.
O wiele ciekawiej wypada jednak chicagowska rumba „Who’s Been Talking” ozdobiona harmonijką Sansone. Jumpin’ Johnny pięknie dialoguje z gitarą Fish, a całość brzmi jak z dobrego klubu w zaułkach wietrznego miasta.
Hard bluesowo rozpoczyna się „Lay It Down”. Ale Samantha pamięta, by w utwór włożyć odpowiednią porcję typowo bluesowych nutek i okrasić nonszalanckim śpiewem. Ale jeśli śpiewa się o piciu i graniu w karty w barze – nie może nie wyjść.
I znów odrobina akustycznej gitary. To „Let’s Have Some Fun” – piosenka o przewrotnym tytule, jaką może stworzyć tylko kobieta. Doświadczona kobieta. Tylko lekko przynudza.
Świetnym, mocnym riffem ze slide zaczyna się „Heartbreaker”. To jest kwintesencja stylu Fish. Takiej muzyki nie powstydziłby się i Hendrix i wiele zespołów przetwarzających bluesa w hard rocka.
Jasne nuty do programu płyty wprowadza zaś „Foolin’ Me”. Trochę popowej harmonii, świetne responsy gitary slide, znakomita dynamika i zmultiplikowany głos w chórkach – recepta na przebój do radia dla dorosłych gotowa.
W tytuowym „Black Winds Howlin’” można dosłuchać się riffów w klimacie „Voodoo Chile”. Samantha świetnie śpiewa i jeszcze lepiej gra na gitarze. Bez wirtuozerii, raczej z blues rockowym pazurem snuje drapieżną opowieść korzystając z klasycznych bluesowych cegiełek, a sekcja rytmiczna idealnie jej sekunduje.
Po niemal siedmiu minutach ostrej jazdy, „Last September” to kolejny ukłon w stronę country, zresztą wsparty skrzypcami Bo Thomasa. A Fish to następna artystka ze świata bluesa, która walczy o nowych fanów.
Samantha Fish płytą „Black Winds Howlin’” dowodzi, że nagroda bluesowa nie była jednorazową erupcją. Potrafi pisać świetne piosenki, ma w sobie moc i bardziej przekonująco brzmi w blues rockowych killerach niż nudnawych balladach. A to chyba dobrze.