John Nemeth, bluesman węgierskiego pochodzenia przeniósł się do Memphis, by tam zrealizować wraz z The Bo-Keys najnowszy album „Memphis Grease”.
Od pierwszych nut „Three Times A Fool” wiemy, że mamy do czynienia z nie byle jakim harmonijkarzem. Przy okazji oprawiona w dęciaki wersja piosenki Otisa Rusha, pulsuje hammondami i do tego wzbogacona została o stylowe solo gitarzysty Joe Restivo. A Nemeth w roli mistrza ceremonii momentami może przypominać zaangażowaniem czarnoskórych królów soulu.
„Sooner Or Later” to soulowo rythm and bluesowy wakacyjnie brzmiący hit napisany przez samego Nemetha. Jest w nim ulotność i niewinność przełomu lat 50. i 60. kiedy amerykańskie radio hołdowało bezpiecznemu murzyńskiemu popowi i nikt nie przypuszczał, ze jeszcze w tej samej dekadzie wszystko wywróci Jimi Hendrix. A harmonijka Nemetha brzmi jakby grał na niej młodziutki Stevie Wonder.
Bardziej bluesowo brzmi autorska „Her Good Lovin'”.Lekko psychodelizujący w brzmieniu, pełen pulsu utwór, to jednocześnie emanacja czarów rodem z delty Mississippi wymieszanych z soulową żarliwością niedzielnych pastorów. Bardzo stylowy.
Następny cover to „Stop”. Tu mamy znakomite piano i smakowite dęciaki. Nemeth zawodzi wysokim głosem, jak rasowy śpiewak soulowy, a wtórujący mu saksofon dopełnia frazy głębokim tonem.
Za to „If It Aint Broke” to już autorski balladowy popis wokalny, nie stroniący od nut wyśpiewanych falsetem. Łączący soul z gospelem i southern rockiem wydaje się być idealnym ingredientem każdego dobrego koncertu. A żeńskie chórki i dęciaki grające skomplikowane riffy tylko nadają blasku tej i tak szlachetnej pieśni.
John Nemeth kontynuuje old schoolową soulową krucjatę piosenką „I Can't Help Myself”. Znów podstawą są dyskretne klawisze świetne riff dęciaków, jest wreszcie solo na gitarze, ale trochę tęskno do harmonijki.
Ale od czegóż znana z repertuaru Roya Orbisona „Crying”. Zrealizowana w manierze Polakom kojarzącej się z dancingiem, ale świetnie zaśpiewana i zaaranżowana jakoś się broni.
Dużo lepiej wypada okraszone lekko brudna harmonijką i zmutowanym głosem autorskie „My Baby's Gone”. Bliższe to i bluesowi i rockowi, a i gitara gra tu całkiem słuszny riff, a harmonijkarz Nemeth pięknie rozmawia z Nemethem wokalistą.
Jeszcze bardziej słodka jest ballada „Testify My Love”. Czasem można odnieść wrażenie, ze tej muzyki w klimacie vintage jest aż za dużo, ale widać Amerykanie tego potrzebują.
Co innego „Bad Luck Is My Name”. Zaczyna się jak u Harmonijkowego Ataku od riffu harmonijki, dopiero później zaczynają grzmieć dęciaki, a Nemeth jako wokalista bliższy soulowi niż bluesowi, acz szukający tu kompozytorskiego oparcia w bluesie wypada znakomicie.
Iście bluesową ucztą jawi się tu „Keep The Love A Comin'”. Prosty harmonijkowy riff i bluesowe intro budują klimat lekko teksaskiego grania. Bez względu na szufladkowanie, w tej piosence pierwiastek rocka świetnie ożywia dość surowe frazy, a i Nemeth nie wchodzi w najwyższe tonacje.
Następny autorski funkujący blues to „Elbows On The Wheel”. Są tu elementy rodem z Chicago, luzackie chórki i zabawa muzyką z wyraźną harmonijkową przyprawą. Bo, że dęciaki gadają na tym krążku genialnie, nie ma sensu przypominać. Tak jest.
Płytę kończy balladowy „I Wish I Was Home” i mimo kilku smaczków harmonicznych znów przywołuje skojarzenia z dancingiem i bardzo starożytnym soulem.
Album „Memphis Grease” można określić jednym słowem. Vintage. John Nemeth komponuje, gra i śpiewa, jakby był rok, w którym Jurij Gagarin dopiero miał zamiar zobaczyć Ziemię z orbity. Ale może o to chodzi.