Jack Bruce, sławny basista i wokalista supergrupy Cream w wieku 71 lat nagrał pierwszy od przeszło dekady nowy album. Wśród gości są i John Medeski i Uli Roth i Bernie Marsden i Robin Trower.
Jack Bruce powoli rozgrzewa swoich słuchaczy, Najpierw chce ich, jak ćmy, ściągnąć blaskiem świecy. W „Candlelight” rozkręca się wokalnie, a snująca się w umiarkowanym tempie epicka pieśń wsparta jest hammondami i sekcją dętą. A przy okazji flirtuje nieco z piosenką „Soulshine”.
Na kolana rzuca z miejsca melorecytowany w pierwszych taktach „Reach for the Night”. Klasyczny blues-rockowy układ akordów, wsparty przepięknie brzmiącym fortepianem i oczywiście hammondami wywołuje prawdziwy dreszcz emocji. Lekko drżący głos 71-latk brzmi wyjątkowo przejmująco i szczerze, zwłaszcza kiedy śpiewa o przyszłości, która ucieka. W refrenie wspomagają go żeńskie chórki, jest też solo na saksofonie. Epicki, wielki i po części autobiograficzny song. I właściwie – przebój na miarę hitów Joe Cockera.
„Fields of Forever” ma posty rockowy riff, a ze względu na wykorzystanie pianina może kojarzyć się ze starymi piosenkami The Who. Nieco toporna rytmika wsparta świetnym wokalem przypomina właśnie takie prapoczątki brytyjskiego hard rocka. Najciekawiej paradoksalnie brzmią tu grzmiące przez moment saksofony.
„Hidden Cities” zaczyna się jak kolejna epicka opowieść jakiej pewnie nie powstydziłby się z jednej strony David Bowie jako Ziggy Stardust, a z drugiej progresywny Keith Emerson. Na bębnach gra tu Cindy Blackmon Santana, żona sławnego latynoskiego gitarzysty, zaś partią gitary zajął się znany choćby z gry w UFO Uli Roth, ale za wiele nie miał do zagrania.
Nostalgiczna, niemal popowa ballada „Don’t Look Now” wsparta potężnymi akordami fortepianu, z refrenem kojarzącym się aranżacyjnie i wokalnie z najlepszymi momentami Pink Floyd to następny wspaniały, acz mało bluesowy fragment płyty, z pięknym solem na gitarze. John Medeski jako organista jest również jednym z koronnych klejnotów tego nagrania i całej płyty.
Wielbiciele Cream na pewno od razu zachwycą się „Rusty Lady”. Na gitarze gra Robin Trower, zaś tekst traktuje o śmierci… Margaret Thatcher. Mimo wieku, Jack Bruce przypomina o rockowym pazurze, a cała kompozycja to perfekcyjny blues rock.
Zaśpiewane właściwie z towarzyszeniem fortepianu „Industrial Child” brzmi jak kołysanka dedykowana wnukom. Muzycznie kojarzy się choćby z beatlesowskim „She’s Leaving Home”. Tak czy inaczej piękny kawałek brytyjskiego popu.
Po tej zdawałoby się nieprzystającej do wizerunku blues rockowego herosa perełce, Jack Bruce włącza przester i zaczyna dosłownie grzać riff klasy Black Sabbath, do tego ociężałe bębny i odgłosy miasta nadają utworowi „Drone” klimatu znanego z najlepszych nagrań stworzonych przez Iommiego.
„Keep It Down” to następny murowany radiowy hit z tego krążka, oczywiście w radiu dla dorosłych. Znakomicie brzmiąca gitara solowa Bernie Marsdena tworzy z tej piosenki perełkę, jakiej nie powstydziłby się Eric Clapton. Trzeba usłyszeć koniecznie!
Płytę kończy „No Surrender” łączące psychodelicznego rocka z hard rockiem i odrobiną wspomnianego już mroku wczesnych Black Sabbath. Mocarny, świetnie brzmiący hit, jakby poza czasem, z wspaniałą rockową solówką.
Szczęściarze widzieli Jacka Bruce w Sali Kongresowej jeszcze jako 50-latka. Później też bywał w Polsce, ale choroba dopadła go przed Suwałki Blues Festival. Krążek „Silver Rails” mówi, że wciąż warto na niego czekać.