„Kultura popularna i blues” to nowe dzieło Marka Jakubowskiego. Jakubowski polemizuje z naszym recenzentem pytając: Czy jest Pan absolutnie pewien, że wina za trudności w komunikowaniu się z tekstem leży zawsze po stronie jego autora?
Tu przeczytasz recenzję książki Marka Jakubowskiego: Marek Jakubowski. Kultura popularna i blues
Szanowny Panie Antoni Szczepaniku,
dopiero kilka dni temu trafiłem na Pana recenzję mojej Kultury popularnej i bluesa. Wdzięczy jestem za trafne uwagi, jakie znajduję w tej wypowiedzi, wskazanie na błędy i niedoróbki.
Wybaczy Pan, ale pozwolę sobie jednak odnieść się do kilku Pańskich uwag….
Zacznę od drobiazgu: Theatre Owners’ Booking Association pisane z apostrofem znajdujemy w: E. Komara Encyclopedia…, Encyclopedia Vaudeville Old & New… i innych źródłach. Nie znam statystyk dotyczących częstotliwości występowania tych zapisów w jednym i drugim przypadku.Warto poszerzyć dostępność, bo internetowy świat - niczym świat u Bonda – to nie wszystko. Przy tej okazji, zadziwia dezynwoltura, z jaką Pan – zdeklarowany purysta językowy - pisze „WC” bez kropek przed nazwiskiem Handy’ego. Zarówno jego autobiografia, z której wziął Pan jedno ze swoich mott, jak i setki innych źródeł tego nie lansują.
Idźmy dalej. Zgoda, że niektóre rozdziały zawierają partie językowo trudne, ale nie wszystko daje się opisać w prostych żołnierskich słowach. Tak jak cała muzyka w swej strukturze nie zaczyna się i nie kończy na kilku prostych rytmach, dwóch-trzech riffach i jednej skali. Skarży się Pan na mój język i niejasne wywody, utrudniające dostęp do treści i sensów. Czy jest Pan absolutnie pewien, że wina za trudności w komunikowaniu się z tekstem leży zawsze po stronie jego autora? Może w tym przypadku sedno rzeczy tkwi w owym metaforycznym narzędziu, którego użył Pan do lektury. Przydatnym do łowienia głównie „faktów i opowieści o twórcach”, itp. konkretów. Pyta Pan: czy Gracyk i Shusterman (kulturoznawcy zajmujący się m.in. muzyką popularną), których poglądy przywołuję, byliby w stanie zrozumieć o co (mi) chodzi. Tego nie wiemy, prawda?
Zgoła inaczej przedstawia się kwestia Pańskiego rozumienia mojego tekstu. By ją choćby częściowo rozjaśnić, sięgnijmy teraz do Pana recenzji.
Pisze Pan odnośnie rozdziału o klasycznym bluesie: „Autor jakoś dziwnie uważa, że głównymi postaciami budującymi komercję (…) były kobiety”. Otóż uważam, że budującym komercję poprzezgatunek muzyki popularnej nazwany klasycznym bluesem, był przemysł muzyczny, posługujący się w swych poczynaniach m.in. T.O.B.A., którą, jak pisze recenzent „dla równowagi krytykuję”. Trudno mi postąpić inaczej. W przeciwnym razie zasługiwałbym na lincz, i to nie za kolor skóry, ale za głuchotę na to co o T.O.B.A. mówi rozwinięcie akronimu tej nazwy. Wbrew temu, co Pan uważa, sensu rozwinięcia nie gubię. Lepiej go oddaję, jeśli sięgnąć do opowieści artystów, którzy byli związani z tym stowarzyszeniem. Oczywiście, spierać się można co lepsze, przekład czy tłumaczenie. Śpiewaczki Ma Rainey, Bessie Smith i inne oraz ich sztuka, posłużyły za „budulec”, z którego powstawały produkty artystyczne, bez względu na ich różną jakość - komercyjne, bo sprzedawane na rynku, itd. Termin „komercja” traktuję opisowo, a nie potocznie, jako synonim czegoś negatywnego, dlatego zarzut o mej niekonsekwencji, bo w rozdziale tym wyrażam też „ciąg pochlebnych opinii na temat wspomnianych wcześniej artystek”, jest bezzasadny.
Czytam u Pana: „Kolejny rozdział zajmuje się w zasadzie rhythm and bluesem, a przemysł fonograficzny ponownie staje się imperium zła. Bronią się w tym tekście fakty z historii muzyki i opowieści o twórcach. Natomiast komentarz jest równie niezgłębiony, jak w poprzednich częściach”. W zgłębieniu pomóc może tytuł rozdziału, który komentarz rozwija. W tym miejscu nadmienić muszę o tropieniu przez Pana przejawów wojny podjazdowej, jaką ponoć toczę z show-biznesem i jego „złymi mocami”, czy krytyki wymierzonej weń oraz w postmodernizm, popkulturę, i dla pełności dodam od siebie – konsumpcjonizm. Rzeczywiście, akord złożony z tych czterech „tonów” (w różnej konfiguracji i zestawieniu) pojawia się w tekście co pewien czas z prostego powodu: składają się one na ważne kulturowe (społeczne) ramy, w których dziś, w okresie dominacji kultury popularnej, życie bluesa i nasze, w kontakcie z nim, się toczy. W blaskach i cieniach. „Patenty” przemysłu muzycznego promieniują na cały świat, nie omijając naszej ojczyzny, o czym nadmieniam w rozdziale o bluesie w Polsce.
W swojej interpretacji (w której to - jak wiadomo - każdy tekst jest nam dostępny), wnosi Pan do moich wypowiedzi zbyt wiele aksjologicznych pierwiastków. Wyjaśniam więc, że nie wyrzucam T. Nalepie wykorzystania jego utworu w reklamie jako aktu zaprzedania się artysty biznesowi (tak to Pan zrozumiał?). Wskazuję tylko na ten swoisty dowód szerszej popularności „Kiedy byłem małym chłopcem” poza niszową bluesową subkulturą.
Pana wypowiedź dotyczącą rozdziałuo krytyce wieńczy taka oto konkluzja (?):„Ma charakter dość uniwersalny i słowo ‘blues’ może być zastąpione w tekście jakimkolwiek innym”. To zdanie gwałci logikę, do której przywiązanie Pan deklaruje. Może i jest wyrazem językowego piękna, które niejedno ma oblicze, ale uroda języka nie przesłania braku w nim sensu. Moje zdanie: „W sytuacji inwariantności zachodzącego doświadczenia estetycznego blues bywa apoteozą dewaluującej się dziś trwałości zawartej w uczuciach, przez co zyskuje estetyczną nobilitację.”, którego „piękno” tak Pana razi, jest jak najbardziej sensowne. Zarówno autonomicznie, jak i w kontekście większych partii tekstu. Wystarczy posłużyć się ratio oraz znaczeniem wyrazów; użyć innych narzędzi poznawczych, aniżeli „pozaracjonalne i pozajęzykowe”, czyli zmysłowe, tak niezbędne w emocjonalnym kontakcie np. z muzyką.
O rozdziale „Blues mieszka w Polsce” pisze Pan: „Czytelne są jednak animozje i konflikty, zwłaszcza w stosunku do części środowiska śląskiego”. Mój spór w kwestii wyjaśnienia pojawienia się i rozwoju bluesa na Śląsku jest konsekwencją wyraźnie prezentowanego przeze mnie poglądu, iż blues w Polsce adaptował się i żyje przede wszystkim dzięki treściom i formom kultury popularnej. Wyjaśnienia czerpane z potocznych obserwacji są nie do przyjęcia w refleksji, bądź co bądź naukowej. A do takiej, zawartej w publikacji - plonie konferencji naukowych - się ustosunkowuję.
Kultura popularna i blues nie jest oczywiście pracą naukową. Po co więc sięga Pan po probierz metodologii? Aby tworzyć „argument” przeciwko książce? W licznych publikacjach, uznawanych za naukowe, dotyczących zjawisk praktyki artystycznej, metodologiczna płynność i rozchwianie jej norm objawiają się w całej okazałości. Dysponuje Pan jakimiś uniwersalnymi, „jedynie słusznymi”?
Nasze piśmiennictwo na temat bluesa bogate jest w relacje z muzycznych zdarzeń, recenzji płyt, wywiadów, opowieści o muzykach, historii podanych w linearnej narracji itp. W standardach komunikacji, w których dominują faktografia i potoczność czujemy się bezpiecznie w kontakcie z bluesem, bo w nich zwykle najlepiej (czytaj: najłatwiej) „ogarnia” się jego świat. Moja książkajest innego rodzaju refleksją i spojrzeniem na bluesową rzeczywistość. Rozdziały nie są jednolite stylistycznie. (To nie mój wynalazek; o bluesie i muzyce popularnej już od dawna tak się pisuje na świecie). Język też jest zróżnicowany, a użyty miejscami „żargon” filozoficzny czy kulturoznawczy - niezbędny do prezentacji pewnych punktów widzenia. Dla kogoś, kto gustuje w opowieściach podanych w tradycyjnej „historycznej” narracji, to nudne i zawiłe, kiedy jeszcze zbaczam z oczekiwanego (przez czytającego) kursu w dygresje. Licznych przypisów nie uważam za zbędne. I tak np. scharakteryzowanie w jednym z nich postmodernizmu nie jest przywołaniem jakiejś definicji, lecz określeniem tego pojęcia na użytek treści książki. W innym, precyzuję pojęcie „rozumienie”, podkreślając, że nie chodzi tu o dość znany jego sens - hermeneutycznej sztuki interpretacji. Może to i wybija z rytmu czytania, ale czy na pewno zaciemnia przekaz?
Tak, w kilku przypisach odsyłam do moich Szkiców z kultury bluesa po to, aby ciekawy czytelnik miał szansę poznania szerszych kontekstów sygnalizowanych wątków. Nazywa Pan to „lokowaniem produktu”. Niech będzie. Określenie to nie przekreśla jednak zasadności odwoływania się autora do swych wcześniej opublikowanych ustaleń (co zresztą jest procederem ogólnie przyjętym i stosowanym).
Panie Antoni Szczepaniku, mam nadzieję, że moja wypowiedź nie stanie się zarzewiem animozji czy, broń Boże, konfliktu między nami. Niewykluczone, iż uzna ją Pan za sposobność do lokowania produktu. Oby nie tylko. Kiedy na jakimś festiwalu lub koncercie spotkamy się, chętnie porozmawiam z Panem o bluesie, o ścięgnach łączących go z pozaartystycznymi realiami naszych czasów, a nawet o logice i precyzji tekstów J. Kmity.
Z wyrazami szacunku i pozdrowieniami,
Marek Jakubowski