Wywiad bluesonline.pl Zwykliśmy narzekać na nasz własny kraj i myśleć, że za granicą wszystko jest lepsze. Grażyna Górnicka zapytała „Jak odnieść sukces za granicą?” dwóch muzyków. To Katalończyk Joan Pau Cumellas i Sławek Wierzcholski.
Aby zweryfikować obiegową w Polsce tezę, że za granicą wszystko jest lepsze, przeprowadziliśmy podwójny wywiad. Na te same pytania opowiadają dwaj muzycy z krajów położonych na przeciwnych krańcach Europy: Joan Pau Cumellas, kataloński harmonijkarz nominowany w zeszłym roku do nagrody European Blues Awards i Sławek Wierzcholski – polska legenda harmonijki i bluesa. Obaj mają podobną karierę artystyczną: grają na tym samym instrumencie, występują jako gwiazdy na zagranicznych festiwalach i organizują międzynarodowe imprezy promujące harmonijkę w ich własnym kraju. Teraz opowiedzą nam, jak odnieść sukces na własnym podwórku i jak podbić Europę.
Bluesonline.pl: Ze wszystkich instrumentów, Ty wybrałeś harmonijkę. Dlaczego? Można w twoim kraju utrzymać się z grania na tym instrumencie?
Joan Pau Cumellas: Harmonijka to instrument prosty, tani i łatwy do kupienia we wszystkich sklepach muzycznych. Prawie każdy zna harmonijkę, w wielu domach można ją znaleźć choćby w postaci zabawki dla dzieci. Można powiedzieć, że to instrument popularny, mimo tego, niewielu zna jej prawdziwe możliwości. Dlatego ludzie nie wyobrażają sobie, że można się utrzymać z grania na niej. Ja też wybrałem ten instrument, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zespól, w którym solistą był harmonijkarz. Zaskoczyło mnie niesamowite bogactwo dźwięków i od razu zdecydowałem, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych było większe zainteresowanie tym instrumentem, zwłaszcza tu, w Katalonii, gdzie powstało wiele zespołów z „harmonijką” na wysokim poziomie. Teraz ogólnie mało się wie na jej temat. Ludzi niezwykle zaskakuje moje granie i pytają, jak można robić taką muzykę za pomocą tak niewielkiego instrumentu.
Sławek Wierzcholski: To nie ja wybrałem harmonijkę - harmonijka wybrała mnie! Te słowa Paula Butterfielda znakomicie oddają mój emocjonalny stosunek do tego instrumentu. Usłyszałem jako nastolatek jak gra Sonny Terry i... zakochałem się w brzmieniu harmonijki. Nie miałem żadnego nauczyciela. Długo i mozolnie uczyłem się naśladując zasłyszanych w radiu mistrzów jak wspomniany Sonny Terry, Sonny Boy Williamson czy Charlie Musselwhite. Nie znałem nikogo, kto grałby i kto mógłby mi pomóc, więc początki były trudne. Ale byłem zdeterminowany! Po kilku latach grałem już nieźle, oprócz gry na samym instrumencie uczyłem się teorii muzyki. Z czasem sam napisałem pierwszy w Polsce podręcznik podstaw gry na harmonijce "Harmonijka i blues". A po kilku latach podręcznik dla zaawansowanych "Sekrety harmonijki". Cieszyły się sporym zainteresowaniem, do czasu aż w Internecie pojawiło się mnóstwo poradników dla miłośników harmonijki. Ale ciągle są na półkach w sklepach muzycznych w Polsce. Co do aspektu finansowego - od 33 lat utrzymuję siebie i rodzinę z muzyki, jednak nie tylko gram na harmonijce: komponuję, piszę teksty, prowadzę audycje radiowe... Nie są to może wielkie dochody, ale jestem zdania, że nie ważne ile się zarabia ale w jaki sposób. Mam szczęście, że moje hobby pozwala mi też utrzymać się przy życiu.
Jak wyglądadzisiaj scena bluesowa w twoim kraju? Blues zapełnia sale koncertowe?
J. P. C.: Obecnie bardzo trudno utrzymać się z grania wyłącznie bluesa. Jest niewiele festiwali i sal koncertowych, które nie mają problemów finansowych. Na przełomie XX i XXI wieku było więcej koncertów i więcej sal, które zatrudniały muzyków. To było genialne! Dla mnie była to wielka szansa, dlatego właśnie zdecydowałem się poświęcić wyłącznie graniu. Przez panujący kryzys ekonomiczny jest o wiele mniej środków na organizację imprez muzycznych. Muzykom trudno dziś, jak nigdy przedtem, znaleźć miejsce do zagrania koncertu. W ostatnich latach zmieniły się również zwyczaje na rynku muzycznym. Na koncertach bluesowych trudno zobaczyć dwudziestolatków. Za moich studenckich czasów wielu z nas chodziło na tego typu koncerty, ale mimo wszystko fanów bluesa nigdy nie zabraknie. Wierzę, że uda nam się rozruszać lokalny rynek muzyczny.
S. W.: Bluesa praktycznie nie ma w radiu i TV. Są może trzy ogólnopolskie audycje radiowe (w tym moja) i kilkanaście regionalnych. Media nas zaniedbują, uważając bluesa za gatunek niszowy, którym interesuje się tak niewiele osób, że nie warto mu poświęcać czasu. Ale to nieprawda! Mamy w Polsce co roku około 40 mniejszych czy większych festiwali bluesowych. Grają tam liczni polscy wykonawcy bluesa i coraz częściej goście zagraniczni, głównie z USA. Koncerty rzadko odbywają się w salach koncertowych, częściej w pubach czy domach kultury. No i na wspomnianych festiwalach - najczęściej w plenerze. Wszędzie blues jest entuzjastycznie przyjmowany. Mimo wszystko, słuchacze kupują płyty bluesowe, chodzą na koncerty, jest sporo młodych grup grających bluesa. Mamy Polskie Stowarzyszenie Bluesowe oraz ogólnopolski kwartalnik "Twój blues".
Jakich znasz muzyków bluesowych z Polski/Hiszpanii?
J. P. C.: Miałem szczęście grać w Polsce i poznać świetnych muzyków, takich jak Sławek Wierzcholski. Na festiwalu Plus Blues Festival w Bydgoszczy widziałem na żywo muzyków z Green Grass i z duetu Manfredi & Johnson.
Jednym z moich najlepszych przyjaciół jest Greg Zlap, polski harmonijkarz na europejskim poziomie, z którym organizujemy w lecie kursy harmonijki w Roses w Katalonii. Poza tym, choć nie znam osobiście, słuchałem wyśmienitych muzyków takich jak Irek Dudek czy Bartosz Łęczycki i jego JJ Band.
S. W.: Wszystkich z Barcelona Bluegrass Band. Grali wszak na organizowanym przeze mnie festiwalu Harmonica Bridge: wspaniali muzycy! W ten sposób poznałem też znakomitego harmonijkarza Marcosa Colla.
Często grasz za granicami twojego kraju?
J. P. C.: Grałem kilkakrotnie w takich krajach jak Francja, Anglia, Irlandia, Holandia, Szwajcaria, Niemcy czy, jak już wspomniałem, Polska. Miałem też okazję zagrać w Argentynie, Urugwaju czy USA, ale prawdą jest, że większość czasu spędzam grając w Katalonii i w innych prowincjach Hiszpanii. Jednak, kiedy mam okazję, chętnie jadę za granice, wszędzie tam, gdzie lubią muzykę na żywo.
S. W.: Jak dotąd, z Nocną Zmianą Bluesa (The Blues Nightshift) lub solo, zagrałem w blisko 20 krajach. Praktycznie w całej Europie, choć w Hiszpanii jeszcze nie, ale za to w Stanach Zjednoczonych i w Zimbabwe! Powiem nieskromnie, że zazwyczaj po pierwszym koncercie w danym kraju pojawiają się zaproszenia na kolejne.
Podczas koncertów śpiewasz po angielsku czy w twoim języku ojczystym? Dlaczego?
J. P. C.: Moim priorytetem jest gra na harmonijce. Jestem bardziej instrumentalistą, a nie wokalistą. To prawda, że czasem śpiewam bluesa i wtedy śpiewam po angielsku. Wydaje mi się, że to język bardziej odpowiedni dla bluesa. Język kataloński lub hiszpański zmusza do rozciągania tekstu, w celu dopasowania go do melodii. Według mnie jest bardzo niewiele przykładów bluesa w moim języku ojczystym, który brzmiałby harmonijnie. Grywam z wokalistami, którzy są w stanie dokonać tej trudnej sztuki, ale to prawdziwe wyjątki.
S. W.: Nieźle sobie radzę w języku angielskim, ale w Polsce śpiewam i nagrywam wyłącznie w języku ojczystym. Za granicą - po angielsku. Także CD „Back to the Roots", który ukaże się w 2015 roku, będzie składał się z moich utworów i kilku bluesów moich amerykańskich mistrzów. Wszystkie śpiewam po angielsku.
Łatwiej jest zostać dostrzeżonym i docenionym w kraju czy za granicą?
J. P. C.: Jeśli o mnie chodzi, to mam szczęście móc utrzymać się w moim kraju z gry na harmonijce. Choć ogólnie muzyka nie jest dobrze płatna, jestem zadowolony z tego, co mam. Muszę przyznać, że koncerty za granicą miały na to wielki wpływ. Zarówno ja, jak i muzycy, z którymi współpracuje, żyjemy z tego, jak odbiera nas publiczność. Uznanie za granicą sprawia, że ci, którzy są blisko i znają całe życie, lepiej cię oceniają.
S. W.: Oczywiście, we własnym kraju jest więcej możliwości dotarcia do mediów. Poza tym, jestem na rynku już od 33 lat. Mój zespół to pewna rozpoznawalna marka. Moje utwory grywane są, choć niezbyt często, w wielu stacjach radiowych. Bywamy w ogólnopolskiej telewizji, sam prowadzę cotygodniową audycję poświęconą bluesowi w ogólnopolskim Programie 2 Polskiego Radia
Poza kręgami fanów, w miejscach gdzie już graliśmy, za granicą jesteśmy jednak praktycznie anonimowi.
Opowiedz nam, proszę, o organizowanej przez ciebie międzynarodowej imprezie muzycznej.
J. P. C.: Corocznie, Greg Zlap i ja, organizujemy Warsztaty Harmonijki w Roses (na Costa Brava). To wyjątkowa impreza. Pionierski w moim kraju kurs, który do 2004 roku świetnie funkcjonuje i cieszy się sporą frekwencją. Skierowany jest do harmonijkarzy zarówno na poziomie podstawowym jak i zaawansowanym, którzy chcą doskonalić swoje umiejętności. Uczestnicy mogą cieszyć się nie tylko fantastyczną ofertą turystyczną, jaką oferuje Roses, ale przede wszystkim czasem spędzonym z innymi miłośnikami harmonijki. Kurs to sześć dni zajęć, warsztatów, koncertów i jam sessions, które stanowią wyśmienitą oprawę do rozwoju umiejętności uczestników. Uczymy technik gry i improwizacji oraz pojęć z teorii muzyki. Wszystko to z praktycznego punktu widzenia. Uczniowie grają na lekcjach i jam sessions, organizowanych przez wykładowców w ciągu sześciu dni. Na koniec przygotowujemy ich do występu na scenie. Mają okazję zagrać w ramach Festival de Blues de Roses, który organizuje ratusz. Współpracujemy z festiwalem i gramy na nim co roku.
S. W.: Harmonica Bridge to festiwal poświęcony harmonijce. Podkreślam: to festiwal harmonijkowy, a nie bluesowy. Choć bluesa na nim niemało! Staram się, aby co roku grali na nim artyści specjalizujący się w jazzie, muzyce klasycznej, muzyce country, bluesgrass, folk, rock. Dodam, że są to wykonawcy na najwyższym światowym poziomie. W roku 2015 Harmonica Bridge będzie organizowany po raz 15. Do tej pory występowali na nim m.in. J.J. Milteau, Franz Chmel, Brendan Power, Steve Baker, Sebastien Charlier, Joan Pau Cumellas, Matyas Pribojszky, Zygmunt Zgraja, Harmonicamento, Fata Morgana, Paul Lamb, Rick Epping, Tinus Koorn, Jen Bunge, Marc Breitfelder i wielu innych. Koncerty organizowane są na terenie Starego Miasta w Toruniu: przed pomnikiem Mikołaja Kopernika, na dziedzińcu Ratusza Staromiejskiego, w sali koncertowej Dworu Artusa oraz w amfitaetrze przy Muzeum Etnograficznym. Kiedy grał Barcelona Bluegrass Band, deszcz zmusił nas do przeniesienia ich koncertu do Sali Mieszczańskiej naszego Ratusza z XIV wieku, ale chyba koncert na tym tylko zyskał.
Oprócz koncertów, na festiwalu mamy także wystawy fotograficzne, warsztaty harmonijkowe i konkurs, którego główna nagroda to 1000 EUR. Zapraszam więc wszystkich, którzy czują się na siłach, do udziału. Szczegóły na naszej stronie na Facebook.
Organizując tego typu imprezy łatwo w twoim kraju uzyskać pomoc władz lokalnych, sponsorów i mediów?
J. P. C.: Ostatnio przy organizowaniu imprez muzycznych uzyskanie pomocy było niezwykle trudne. Znam tutejszych organizatorów festiwali bluesowych, którzy zmuszeni byli zrezygnować z realizacji projektów, funkcjonujących przez lata. Teraz sytuacja powoli się poprawia – na szczęście są też ludzie, którzy nam pomagają. W miejscach, gdzie docenia się kulturę, można znaleźć wsparcie. Niektóre ratusze, niestety nieliczne, organizują projekty takie jak festiwale i cykle muzyczne. Przydaliby się jacyś porządni animatorzy kultury, aby przekonać instytucje, że warto. Może w taki sposób można by organizować więcej imprez muzycznych. My muzycy, często nie mamy czasu, aby zajmować się również organizacją.
S. W.: Oj, niełatwo! Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że festiwal Harmonica Bridge jest wspierany w wielkiej mierze przez miasto Toruń. Nie tylko finansowo - większość spraw organizacyjnych, jak hotele, scena, nagłośnienie bierze na swoje barki Centrum Kultury "Dom Muz".
Generalnie instytucje gotowe wesprzeć jakiś festiwal w zamian za obecność na materiałach promocyjnych, preferują gatunki, które łatwiej jest spotkać w telewizji, niż niszowy blues.
Masz może jakaś radę dla młodych muzyków, którzy zaczynają karierę i myślą o podboju Europy?
J. P. C.: Nie jestem dobry w dawaniu rad jednak, gdy spotykam młodych ludzi, którzy dobrze wróżą, mówię im, by kierowali się swoją pasją. Muszą wierzyć, że mogą utrzymać się z grania i że zawsze warto próbować. Warto też wyjeżdżać za granicę i szukać uznania nowych publiczności. W przypadku bluesa, każdy muzyk, który wyjedzie do Stanów, uczy się rzeczy, których nie można nauczyć się w Europie. Jeśli masz dobry warsztat możesz zajść daleko. Im szersze będą twoje horyzonty muzyczne, więcej będziesz miał miejsc do grania, a tym samym do odniesienia sukcesu.
S. W.: Jestem przekonany, że jedynie prezentując odmienne podejście do bluesa, niż muzycy amerykańscy, możemy liczyć na zainteresowanie poza swoimi krajami. Nawet grając np. „Hellhound On My Trail" dokładnie tak, jak grał go Robert Johnson, zawsze będziemy postrzegani jako imitatorzy. Twórcze podejście do bluesa, dodanie czegoś swojego, może nietypowego, czegoś co zgorszy - być może - purystów, czegoś co mogłoby nas odróżnić, wydaje mi się bardzo istotnym elementem. Osobiście, sam byłem kiedyś purystą, ale obecnie większą satysfakcję mam starając się na bazie bluesa tworzyć własny, nieco może eklektyczny styl. Łączy on w sobie szczyptę jazzu, folku, piosenki autorskiej, ale na solidnej bluesowej podbudowie!
Ze słów naszych rozmówców łatwo wyczytać, że zarówno w Polsce, jak i na przeciwnym krańcu Europy sytuacja bluesa w porównaniu do innych, bardziej popularnych stylów muzycznych, jest dość skomplikowana. Brakuje wsparcia ze strony władz lokalnych, promotorów i sponsorów. Jednak widać także, że pomimo trudności, można odnieść sukces grając na harmonijce. Joan Pau Cumellas i Sławek Wierzcholski są zgodni, że jedyne narzędzia potrzebne do osiągnięcia celu to determinacja i miłość do muzyki.
Grażyna Górnicka