Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Paweł Szuszkiewicz, Karolina Cygonek i Paweł Mikosz podczas finałowego "Whipping Post"

IX Supraskie Spotkania Okołobluesowe to darmowy koncert zespołów Bracia i Siostry i Jan Gałach Band w Domu Ludowym w Supraślu. I „Whipping Post” na wielki finał na trzy perkusje.

Tegoroczna edycja „Supraskich Spotkań Okołobluesowych” odbyła się w swoim zwyczajowym miejscu. Kiedyś było to kino „Jutrzenka”, a teraz to Dom Ludowy. Miejsce to samo, ale nie takie samo. Po generalnym remoncie prezentuje się co najmniej jak miniaturowa opera lub filharmonia. Piszę to bez cienia ironii i złośliwości. Jestem stałym bywalcem tej imprezy i pamiętam jeszcze czasy (wtedy używano nazwy „Supraskie Spotkania z Bluesem”), kiedy stał tam piec kaflowy, a budynek wyglądał na swoje lata (rocznik 1934). Teraz wszystko się zmieniło – pięknie odnowiono cały obiekt, zainstalowano imponujące wyposażenie techniczne (światła i nagłośnienie) i wszystko pachnie świeżością. Jeżeli jeszcze tylko uda się uruchomić windę dla osób niepełnosprawnych - wszystko będzie cacy.

Wieczór otworzył gospodarz imprezy, czyli zespół Bracia i Siostry. To głównie dzięki staraniom Pawła „Szuchera” Szuszkiewicza, lidera tej formacji, w Supraślu od dziewięciu lat na wiosnę rozbrzmiewają przyjemne memu uchu dźwięki. Z medialnych doniesień wiedziałem, że w zespole nastąpiły duże zmiany personalne, ale jakoś dotychczas nie miałem okazji zobaczyć na żywo tego nowego ich oblicza. Teraz Bracia i Siostry to kwartet. Obok starych członków zespołu, czyli Pawła „Szuchera” Szuszkiewicza (gitara), Mirka Kozioła (perkusja), Krzysztofa Gregorkiewicza (wokal) na basie gra z nimi Paweł „Muzzy” Mikosz.

 

Wiedziałem, spodziewałem się, że Muzzy jest w stanie wnieść do zespołu powiew świeżości, dać zastrzyk energii, ale to, co usłyszałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Oto bowiem mamy zespół Bracia i Siostry w kompletnie innym wcieleniu. Ich muzyka nabrała mocy, dynamiki i pazura. Stare numery zostały poddane kompletnej przebudowie i brzmią ...  rewelacyjnie. Absolutnie rozwalił mnie utwór „Sen”. Bardzo rozbudowana aranżacja z wplecionymi motywami z „Immigrant Song” Led Zeppelin pokazała zespół Bracia i Siostry jako pełnokrwisty, rozpędzony jam band. Muzzy zagrał na elektrycznym kontrabasie i to również używając smyczka. Nie często można podziwiać na żywo taki instrument. Dla odmiany utwór „Dawne lata” w nowej aranżacji nabrał niesamowitej przestrzeni, lekkości i powietrza. Zabrzmiał niezwykle delikatnie, co jest zasługą głównie subtelnej, prawie akustycznie brzmiącej gitary Szuchera.

Podczas występu zespołu nie wszystko odbyło się zgodnie z planem, ale chyba nikt z tego powodu nie narzekał. Kiedy grali utwór „Przyjaciel wiatr” pękła struna w gitarze Pawła. Muzzy zachował się niezwykle czujnie i wziął na siebie rolę lidera. Jak gdyby nic się nie stało, wespół z Mirkiem, pociągnęli utwór do czasu wymiany gitary. Muzzy zmienił styl grania – zamiast tradycyjnego szarpania strun palcami walił w nie jak to zwykli robić „sześciostrunowi” gitarzyści. Nieoczekiwana, nieplanowana, ale z całą pewnością bardzo intrygująca sytuacja. Nawiasem mówiąc w takim składzie (bas, perkusja) występuje angielski zespół Royal Blood komplementowany nawet przez Jimmy’ego Page.

Bracia i Siostry zaprezentowali również całkiem sporo nowych a przynajmniej tych mniej znanych i ogranych swoich utworów. Zabrzmiały mocne rockery jak „Pozoranci” czy „Zawsze razem” czy też wesołe reggae „Nie wiem”. W tym roku zespół obchodzi swoje dziesiąte urodziny. Przez tę dekadę miałem okazję widzieć i słyszeć ich wielokrotnie i byłem świadkiem wszystkich zmian, jakie ich dotknęły. Nie ukrywam, że to najnowsze wcielenie zespołu jest na prawdę intrygujące. Nie chcę też niczego sugerować, ale to, co pokazali w utworze „Sen”, czyli takie jam bandowe granie chciałbym częściej słyszeć w ich wykonaniu.

Zespół Jan Gałach Band swój koncert rozpoczął bardzo grzecznie, bo od wykonania klasyka „Rock Me Baby”. Na harmonijce gościnnie zagrał z nimi Sławek Pyrko. Dalszą część koncertu wypełniły zarówno utwory pochodzące z debiutanckiej płyty jak i zupełnie nowe rzeczy. Te kompozycje, które znam z płyty w wersji koncertowej brzmią zupełnie inaczej. Przede wszystkim trwają zdecydowanie dłużej, zostały mocno rozbudowane i to nie tylko solówkami. Tak mi do głowy przyszło, że te wersje płytowe to „zaledwie piosenki”, a koncertowe wykonania to co najmniej „suity”. Co najważniejsze, dostały niesamowity ładunek emocji.

Dobrym przykładem jest choćby zaśpiewany po polsku „Trójkącik” (wokal Karoliny Cygonek przeszywa na wylot). To, co działo się podczas wykonywania utworu „Woman” to absolutnie zjawisko nie z tej ziemi. Zaczęło się bardzo obiecująco -  transowo i hipnotycznie. Borys Sawaszkiewicz wyczarował cudne solo używając brzmienia piana Rhodesa. Potem obaj perkusiści mięli okazję pokazać swoje nieprzeciętne umiejętności. Zaczął Michał Bocek i to dość nietypowo, bo używając wyłącznie dłoni (potem wziął do rąk pałki). Po nim również drugi perkusista, Maciej Kudła, zagrał solo. Niesamowicie wyglądał, kiedy jego długie włosy kompletnie zakryły twarz. Nie wiem czy widział wówczas bębny czy aż tak dobrze zna swój instrument, że może grać z zamkniętymi oczami. Potem obaj panowie podrzucali sobie nawzajem zagrywki, które ten drugi starał się jak najwierniej odtworzyć. Ten perkusyjny set zakończyli wspólną improwizacją w szalonym tempie tak, że aż wióry leciały. Nie wiem, ile trwała ta perkusyjna nawałnica, ale ani przez chwilę nie było nudno i co najważniejsze zarówno perkusiści, jak i widzowie bawili się doskonale. Dalszą cześć utworu zagrał już zespół w kompletnym składzie. Całość trwała kilkanaście minut, a może i więcej, ale kto by tam patrzył na zegarek.To była po prostu MAGIA. Każdy, dokładnie każdy utwór, jaki zagrali zasługuje na słowa uznania. Swoimi niezwykle sugestywnymi słowami zaintrygowała mnie kompozycja „Władca czterech ścian”. Przepiękny duet wokalny stworzyli Borys Sawaszkiewicz i Karolina Cygonek. Świetnie wypadł „Saint Tropez” zaśpiewany skatem przez tercet Jasiu, Karolina i Borys.

 

Uwielbiam elektryczne skrzypce i dlatego karierę Jana Gałacha obserwuję uważnie. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć go na żywo w zespole towarzyszącym Martynie Jakubowicz podczas „Jesieni z Bluesem”. Potem była formacja The Donkeys a teraz Jan Gałach Band. Jestem pod wielkim wrażeniem jak rozwija się jego kariera. Instrumentalista z niego przedni, ale jego poczynania jako kompozytora budzą mój wielki szacunek i uznanie. Odważnie sięga po różne stylistyki muzyczne. W jego utworach słychać elementy rocka, jazz-rocka, country, bluesa, fusion, funku a nawet rocka progresywnego. To trudna od strony wykonawczej muzyka, ale zebrał wokół siebie fantastycznych muzyków, którzy są w stanie zrealizować jego artystyczne wizje. Każdy z nich z osobna zasługuje na słowa uznania. Ja nie mogę się powstrzymać, aby osobiście nie pokłonić się do samej ziemi jednej osobie. Karolina Cygonek jest po prostu zjawiskowa. Ta dziewczyna wychodzi na scenę nie tylko po to, aby odśpiewać kilka zwrotek i refren. Ona przez cały koncert żyje muzyką. To zupełnie nieziemskie wrażenia patrzeć na nią jak odpływa w swój świat, w który porywa ją muzyka.

Na finał połączone siły obu zespołów (dziesięć osób na scenie w tym aż trzy perkusje!) zaprezentowały absolutnie porywającą i ciary na plecach powodującą wersję utworu „Whipping Post”. Nie sądzę, aby mieli okazję to na próbie przećwiczyć i doszlifować, ale efekt końcowy KOSMICZNY. Stałem z rozdziawioną gębą kręcąc głową z zachwytu i niedowierzania, że to wszystko się dzieje naprawdę, a ja jestem tego świadkiem.

Tu zobaczysz zdjęcia z koncertu: IX Supraskie Spotkania Okołobluesowe 2015

To był absolutnie czarowny wieczór. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dane mi było uczestniczyć w koncercie aż tak bardzo naładowanym emocjami, wzruszeniami i przejmującą do szpiku kości radością ze słuchania tak zacnych dźwięków.

Robert Trusiak