20 maja rozpoczął się VI Festiwal Bluesroads. Najpierw na teren kampusu Uniwersytetu Jagiellońskiego wkroczył Kraków Street Band, ale najważniejszy był Doug MacLeod i jego one man show.
Tegoroczny Bluesroads znowu trochę inny. Rozciągnął się od środy do niedzieli i postanowił tchnąć bluesa w różne miejsca. Dzisiejsze popołudnie to występ Kraków Street Bandu na terenie kampusu UJ, potem warsztaty z Dougiem MacLeodem i w końcu ( choć nie na koniec) wieczorny koncert w klubie Żaczek. Tu mini otwarcie oficjalne prowadzone przez Bartosza Stawiarza, Antoniego Krupę i z udziałem Konsula USA w Krakowie Briana George. Oficjalności na tyle. Potem na pierwszy ogień pod hasłem „znowu razem” wystąpili Limboski i Wiśnia. Zaczerpnęli z repertuaru Limboskiego dodając nieco harmonijkowych pasaży. Składa się to nawet, choć bluesowe są tu fragmenty. Im dalej tym było lepiej, tam gdzie puszczali wodze fantazji. Bisy na koniec zasłużone.
Kulminacyjnym momentem wieczoru był „one man show” Douga MacLeoda. Sylwetka tego znakomitego bluesmana była na łamach obszernie przedstawiona, więc tylko garść wrażeń. MacLeod występuje w konwencji opowiadacza i wprowadza krótkimi historiami nastrój kolejnych utworów, które są jego własnymi kompozycjami. Tu gitarowa wirtuozeria swobodnie łączy się ze zdecydowanie męskim głosem i znajomością tajników bluesa. I tak się to toczy, bez pośpiechu, z myślą przewodnią. Może nie wszyscy goście klubu jednakowo czuli ten występ, ale dla mnie był to strzał w dziesiątkę.
Dobrze się o wszystko zapowiada, i pewnie tak będzie. Proszę tylko o mniej intensywnej błękitnej poświaty zza pleców artystów.
Z apetytem na kolejne dni festiwalu
Antoni Szczepanik