Wanda Johnson po raz trzeci zaśpiewała w Białymstoku. Zaczynała od dużej sceny festiwalu Jesień z Bluesem od dekady trafia już tylko na scenę klubową kawiarni Fama. Ale Blues Fama brzmi w tym miejscu najlepiej.
Niepostrzeżenie Wanda Johnson stała się według polskiego prawa emerytką, a w bluesowym świecie wręcz przeciwnie – wszak im muzyk czy wokalista starszy, z tym większym bagażem życiowym występuje i tym bardziej jego blues jest prawdziwy, a nie wykalkulowany. I z takiego założenia wychodzi Johnson.
Umie z miejsca zaskarbić sobie sympatię publiczności, nawiązać z nią nić porozumienia, namówić do śpiewania. Ale też i jest entertainerką z krwi i kości.
Tym razem Wanda Johnson przyjechała w składzie bardzo nisko budżetowym, ale bardzo sprawnym. Podporą jej akompaniatorów jest gitarzysta Eddie Phillips. Zna doskonale bluesowe rzemiosło, gra z feelingiem a jednocześnie wie, że szefowa jest tylko jedna.
Stronę rytmiczną i harmoniczną spełnia w tej konfiguracji grający na fortepianie Evan Dehner. Wanda namawia go do śpiewania jednej z piosenek, ale umówmy się, że obydwaj instrumentaliści wystarczająco spełniają się w chórkach.
Koncert, który zapowiadał się na kameralny i raczej cichy okazał się być prawdziwą petardą. Bo taki jest blues – potrzebna jest charyzma i osobowość, by nie zanudzić słuchaczy. A Wanda Johnson ma to wszystko plus świetny głos.