Monika Adamowska zaśpiewała Janis Joplin - wspomina Jolanta Litwin-Sarzyńska. - To były Olsztyńskie Noce Bluesowe i zakochałam się w tym. W 2011 to Moja mama Janis pojawi się na festiwalu w Olsztynie, gdzie wszystko się zaczęło.
bluesonline.pl: Skąd w ogóle pomysł na wykreowanie takiego monodramu? No bo to nie jest
Janis Joplin, o czym wiemy…
Jolanta Litwin-Sarzyńska, aktorka: Z czapy, krótko mówiąc. To znaczy, no, żeby już było tak, jak z Janis Joplin… To
jest po prostu moje marzenie sprzed parunastu lat, które w pewnym momencie
wieku – moim, już dojrzałym, po przejściach. Stwierdziłam, że jak tego nie
zrobię, to właściwie nie było warto na tym świecie się znaleźć. Pomyślałam,
że muszę zaśpiewać moje ukochane piosenki. Jestem pewnie jedną z wielu
dziewczyn w tym kraju, które sobie marzyły o tym, żeby zaśpiewać piosenki
Janis Joplin. Pomyślałam też, że jeśli mamy to zrobić w Polsce, to musi być
po polsku. A przede wszystkim chciałam tymi piosenkami opowiedzieć też
trochę swoją historię, swoją, kobiet podobnych do mnie, różnych kobiet – gdzieś
z małego miasteczka, z prowincji, które muszą sobie radzić w tym wielkim
świecie.
To gdzie się Pani urodziła?
Ja się urodziłam w pięknym mieście, w Bartoszycach, Bartenstein, Rosenthal
– jak kto woli. Bartoszyce to Warmia i Mazury. Jestem z Warmii i Mazur,
malownicze miasteczko niedaleko Olsztyna, pod granicą. Też pod granicą, tylko
bardziej na północ.
Ale w Bartoszycach chyba byli jacyś ludzie, którzy przywozili płyty Janis Joplin, nawet 20-30 lat temu nie było tak prosto usłyszeć tę muzykę…
Miałam to szczęście, że miałam takiego chłopaka, który grał w kapeli bluesowej
i trochę mnie ze sobą ciągał. Z Bartoszyc było blisko do Olsztyna, gdzie
odbywały się noce bluesowe i tak naprawdę pierwszy raz utwór Janis Joplin
usłyszałam też po polsku w wykonaniu Moniki Adamowskiej, rewelacyjnej
dziewczyny… i wtedy zakochałam się w tym, dowiedziałam się, że to nie jest
polska piosenka, to śpiewała Janis Joplin. No i potem zaczęła się cała historia,
całe nakręcanie, słuchanie płyt.
I zamieniło się w monodram sceniczny… Czy Pani sama napisała scenariusz?
Nie do końca. Ja tylko wiedziałam, co ja chcę przekazać tym scenariuszem,
bardzo mi pomógł w tym mój mąż – Piotr Sarzyński i reżyser spektaklu Redbad
Klijnstra i tak w sumie wspólnie w trójkę to udziergaliśmy. Ja opowiadałam, co
mi w duszy gra, a mąż najpierw to – jako dziennikarz ładnie opisał, a Redbad
Klijnstra nadał temu taki sznyt naprawdę teatralny. Klijnstra wywodzi się on od
Warlikowskiego, a Krystian Lupa to jest jego idol.
Pani jest odważna, bo jednak zaśpiewać Janis Joplin to trzeba mieć odwagę…
No, nie mam wyjścia. Czasami, jak ktoś już nie ma wyjścia, to robi takie
rzeczy, że albo się uda, albo się nie uda. I nie wyobrażałam sobie, że mogę
tego nie zrobić. Naprawdę, to był taki mus i taka siła i taka potrzeba i to było
tak troszeczkę w moim przypadku: wóz albo przewóz.
W momencie, kiedy
się zmierzyłam z tym repertuarem, na samym początku wiedziałam , jak ja to
chcę zaśpiewać, ale wiedziałam, że nie chcę naśladować dokładnie Janis Joplin,
że chcę to zaśpiewać tak po swojemu, od siebie, swoim głosem. I w pewnym
momencie, w trakcie prób, próbowaliśmy w bardzo dogodnych warunkach,
fajnie śmierdziało moczem i było różnie, to idzie o rozgłośnię – takiej dobrej.
W każdym razie naprawdę poczułam ten klimat, jak to może być. Dzięki
chłopakom – muzykom, bez ich grania to w ogóle nie byłabym w stanie wejść w
ten nastrój. I w pewnym momencie… nie wiem, jakiś duch na mnie spłynął, ale
naprawdę coś się takiego zadziało z moim głosem…
Kiedyś uczyłam się śpiewać
klasycznie, śpiewałam różne piosenki, przez piosenkę francuską się otarłam,
poezję śpiewaną, w Teatrze Muzycznym musicalowe rzeczy. A nagle okazało
się, że…. nie chodziło mi o to, żeby robić sobie chrypę, bo wiadomo – Janis
Joplin to chrypa, ale gdzieś to nagle weszło. Na początku było rzeczywiście tak,
śpiewałam, chrypiałam, zdzierałam się, a potem nagle tak się to stało, że ja już
chrypię i śpiewam dalej i jakoś mi to wychodzi. Myślę, że matka Janis nade mną
czuwa, naprawdę !