Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Magda Piskorczyk by Irek Graff

„Afro Groove” to nie tylko tytuł płyty, ale także, śmiem stwierdzić, gatunek, który gram – mówi Magda Piskorczyk. Radiu bluesonline.pl opowiada o swoich dwóch nowych płytach „Afro Groove” i „Mahalia”.

Radio bluesonline.pl: Jak doszło do spotkania z Billy Gibsonem?

Magda Piskorczyk: W 2005 roku poleciałam do Memphis na International Blues Challenge. Pamiętam, że po finałach bandów, Michał Kielak, którego wtedy zabrałam ze sobą na drugą część półkuli, poleciał na drugi dzień do domu, a ja zostałam tam jeszcze, żeby trochę pochodzić po klubach w Memphis, nie tylko tych na Beale Street. Ale to właśnie tam poznałam Billiego, w Rum Boogie Café. W trakcie koncertu The Billy Gibson Band, Billy ni stąd ni zowąd zaprosił mnie na scenę. Cała wyprawa do jednej z kolebek bluesa była absolutnie magicznym wydarzeniem, ale to, że ktoś po drugiej stronie globu, w jakimś klubie zaprasza mnie do wspólnego grania było nieco dziwne (śmiech) i oczywiście piękne. Zaśpiewałam jeden utwór i już miałam schodzić ze sceny kiedy Billy mówi “nie, nie, śpiewaj jeszcze”. Można powiedzieć “American dream” (śmiech). Na to pytanie mogłabym odpowiadać, wtrącając przy okazji różne opowieści z wydarzeń, które mi się przytrafiły w Memphis, długo. Ale do rzeczy, po powrocie do Polski Blues Foundation przysłało karty ocen jurorów i wtedy okazało się, że jednym z sędziów był właśnie Billy. Nic się nie dzieje przypadkowo i bez przyczyny.

Zagraliście niesamowicie długą trasę, ale na nagranie wybraliście Tarnobrzeg.

Tak, piękna i długa trasa, bo aż 22 koncerty w jeden miesiąc. Dlaczego Tarnobrzeg? Wiktor Czura, organizator Satyrbluesa, zaproponował mi nagranie materiału audio i wideo z koncertu. Już nie pamiętam teraz dokładnie, ale chyba było to tak, że w którejś z naszych rozmów Wiktor wspomniał o znakomitym harmonijkarzu Billym Gibsonie, a ja odpowiedziałam mu, że znam Billiego i że Billy niejednokrotnie na przestrzeni kilku lat powtarzał, że bardzo chciałby ze mną zagrać choć kilka koncertów na swoim Mississippi saxophone, jak zwykło się nazywać w Stanach harmonijkę ustną. Wtedy Wiktor wpadł na pomysł naszego wspólnego koncertu na Satyrblusie 2010, a my, wraz z Irkiem i Michałem, moim manadżmenetem, zaczęliśmy działać wokół organizacji trasy w Polsce i za granicą. Niedługo potem pojawiła się propozycja ze strony Sławka Wierzcholskiego zagrania na Toruń-Bydgoszcz Harmonica Bridge i już wszystko potoczyło się gładko i przyjemnie (śmiech). W tym momencie mieliśmy zagwarantowane dwa ważne w naszym kraju festiwale, a to, chociażby ze względów ekonomicznych, było rewelacją.

Płyta została zatytułowana Afro Groove - szukasz inspiracji w kolebce ludzkości?

Muzyka Czarnego Lądu jest mi niezwykle bliska i naturalna. Jest dla mnie ważna i porusza mnie do głębi. Choć nie wszystko mi się w niej podoba. Weźmy na ten przykład, wysoki śpiew gwinejskich kobiet (śmiech). Tu z Konobą, zespołem z którym gram muzykę stricte tradycyjną i afrykańską, zawsze się na ten temat przekomarzamy. Poza tym, jest jeszcze wiele do poznania, odnalezienia. Kolokwialnie powiem, że liznęłam dosłownie kawalątek tej cudownej przestrzeni muzycznej.

Natomiast zainteresowanie szczególną pulsacją afrykańską pojawiło się u mnie w momencie kiedy dotarłam do archiwalnych nagrań bluesowych. I nagle wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Mam nadzieję, że puzzle do tej pięknej muzycznej układanki będę zbierać jeszcze długo. Płyta “Blues Travellling” jest, można powiedzieć, zalążkiem mojej wewnętrznej drogi w kierunku Afryki, a “Afro Groove” już takim kilkuletnim dzieckiem, które narodziło się z miłości do tej muzyki. Teraz, dzięki temu, że gram z tak ciekawymi ludźmi, mam możliwość realizacji moich marzeń muzycznych. A „Afro Groove” to nie tylko tytuł płyty, ale także, śmiem stwierdzić, gatunek, który gram.

To także pretekst do wzmocnienia sekcji rytmicznej aż dwoma perkusistami?

Zupełnie nie, tym bardziej, że jeden człowiek to perkusista, a drugi perkusjonalista. A to zasadnicza różnica. Są to zupełnie inne środki wyrazu, jeśli chodzi o rytm. Inne malowanie dźwiękami. I to, że w zespole znalazł się Adam Rozenman przyszło zupełnie naturalnie. Od dawna chciałam mieć w składzie zestaw perkusyjny, tak aby rytm okraszać jeszcze innymi nutami. Kiedy sięgniesz do mojej pierwszej płyty, słychać to jak na dłoni (śmiech). Czułam też, że kiedyś w moim składzie pojawią się perkusjonalia. Zjawił się Adam i został w zespole. Bardzo się z tego cieszę. Dzięki temu, także na koncertach, mogę grać jedną z nut, które grają w mojej duszy, tę przyprawioną szczyptą Afryki.

 Jak swoje afrykańskie upodobania przekazujesz Oli Siemieniuk?

Pamiętam jedno z naszych pierwszych spotkań muzycznych w moim mieszkaniu. Zaczęłam jej puszczać kawałki afrykańskie, serbskie, tureckie, arabskie, a ona na to "Ale się cieszę, że wreszcie ktoś słucha takich rzeczy!" I już wiedziałam, że stanęła na mojej drodze braterska dusza i że razem będziemy wędrować muzycznym światem różnych korzeni. Pamiętam też jej radość z prezentu, który jej ofiarowałam, płyty Ali Farka Toure “Talking Timbuktu”. Po jakimś czasie okazało się, że niektórzy wykonawcy okazali się być nam obu bliskimi.

Powiedziałabym zatem, że tak znowu wiele Oli przekazywać nie muszę (śmiech). Owszem, to ja znajduje utwory, które chcę wykonać, ale mam z kim się nimi dzielić. Zarówno Ola, jak i Adam lubią i słuchają między innymi także takiej muzyki. Często wymieniamy się nowinkami, na które udaje nam się natknąć.

 Zabawa rytmem z publicznością to podstawa koncertów Magdy Piskorczyk?

Nie jest podstawą, ale na pewno ważną częścią. Podstawą jest dialog, zarówno przez słowo śpiewane, mówione, jak i muzykę, którą gramy, z drugim człowiekiem. Dla mnie materia muzyczna sama w sobie jest czymś na wzór rozmowy i chcę w nią włączyć też osoby, które przychodzą na koncert. Tak aby mogły doświadczyć tego pięknego zjednoczenia w dźwiękach, rytmie i naszej radości.

 A jak porozumiewały się instrumenty Siemieniuk i Gibsona podczas koncertów?

Znakomicie. Warto tego posłuchać na "Afro Groove".

 Co jest istotą wartościowego koncertu? Porozumienie między muzykami?

Dla mnie jest to uczucie radości, miłości do drugiego człowieka. Kiedy po koncercie przychodzą do mnie osoby i mówią np., że to co zagraliśmy, to jak zaśpiewałam dało im wielką moc, odegnało depresję, dało siły na dalszą wędrówkę w tym smutnym świecie to jest to również piękne.

 Poza tym cudownie jest się przytulić i serdecznie objąć ze swoim przyjacielem, mówiąc sobie wzajemnie szczerze i nie odruchowo “dziękuję”. Tak dzieje się w moim zespole po każdym naszym spotkaniu muzycznym. Bogu za to dzięki, cieszę się z tego niezmiernie.

Skąd pomysł na grywanie na koncertach na basie?

Zwyczajnie, z potrzeby grania na tym instrumencie.

 Jakim człowiekiem jest Billy Gibson?

Miłym, uśmiechniętym, nie gwiazdującym i nie stwarzającym problemów.

Czego oczekujesz od publiczności, kiedy intonujesz "Mansane Cisse"?

Przede wszystkim nie mam oczekiwań wobec publiczności w żadnym z utworów, które gramy. I nie oznacza to, że osoby, które przychodzą na nasze koncerty nie są dla mnie istotne. Przeciwnie, są niezwykle ważne, podobnie, jak moi przyjaciele, z którymi gram. Ale w ciągu tych kilku lat grania nauczyłam się nic nie oczekiwać. Koncert to jedna wielka przygoda i rozmowa, która nie wiadomo jak i w jakim kierunku może się potoczyć.

A o czym to w ogóle jest? 

O życiu i śmierci, a także o pięknej miłości dwojga ludzi... Wersji tego utworu w tradycji afrykańskiej muzyki jest wiele.

A "Cler Achel"? 

Cler Achel – spędziłam dzień... Spędziłam dzień wędrując, także noc nie przynosi ukojenia. Gdziekolwiek jestem, me myśli okupuje on, a serce me wciąż płacze. Teraz jest czas, kiedy muszę być z dala od osób, które kocham (i nie chodzi tu jedynie o ukochanego, czy ukochaną). Jest to pieśń mówiąca o tym jak lud Tuaregów musiał wędrować w poszukiwaniu miejsc gdzie można osiąść i godnie żyć. Jest też nawiązaniem do wielkiej suszy, która męczyła ich w latach 80tych.

Masz szczególny sentyment do Tracy Chapman?

Nagrałam jej dwa utwory i może stąd to pytanie (śmiech) Bardzo cenię jej sposób pisania tekstów i muzyki. Ale nigdy nie chciałam być Tracy Chapman. Nigdy zresztą nie marzyłam o byciu kimś innym. Jestem sobą, gram i śpiewam tak jak Magda Piskorczyk.

W jaki sposób wybierasz sobie gitary? Co powinien mieć instrument do bluesa, muzyki afro? 

W moim odczuciu nie ma gitary do bluesa czy muzyki afro. Mnie porusza to, jak instrument brzmi i nie patrzę na to, czy np. Missisippi John Hurt miał taką gitarę, więc musi to pasować do folk bluesa, a instrument Boubacara Traore pasuje do afro. Wiem co nieco o sprzęcie, ale nie kategoryzuję go w sposób, o którym wspomniałeś.

Dlaczego na drugim krążku "Afro Groove" znalazło się tak mało materiału?

Dlatego, że nie zmieściło się to na pierwszym krążku (śmiech). Kiedy zerkniesz na czasy numerów, to zobaczysz, że na jednej płycie CD audio, która standardowo zawiera 74 minuty muzyki, nie zmieściłyby się te wszystkie utwory. Owszem, jest taka nowość, jak "dłuższa" płyta, ale nie każdy sprzęt jest w stanie ją odtworzyć. A że nie chciałam rezygnować z „Crossroads” i „Down Home”, postanowiłam wydać album dwupłytowy. I tym samym dołożyć “Rzeźb Mnie”, który ładnie określiłeś „perłą w koronie”. Dziękuję .

W "Rzeźb mnie" udało ci się stworzyć klimat jak w najlepszych polskich utworach. Czy pretekstem był sukces medialny IncarNations?

??? Robię duże oczy ze zdziwienia, słysząc takie pytanie. Wydaje mi się, że sukces medialny IncarNations to pokłosie tego, co osiągnęła Kapela ze wsi Warszawa, którą członkowie IN przez lata współtworzyli. Mając już tyle drzwi otwartych na oścież byłoby niemądrze z tego nie skorzystać, prawda? Szczerze też powiem, że nie znam twórczości IN, choć wiem kto ją tworzy. Bogdan Loebl i tata Mai Kleszcz [czyli Włodek Kleszcz] dali mi książkę Bogdana „Ulica Zachodzącego Słońca” z płytą „Pocztówki”, na której on sam czyta swoją poezję. I to, w jaki sposób to robi, jest piękne.

Tak czy inaczej, było to długo po tym, jak nasz wspólny utwór powstał. Pierwowzór "Rzeźb Mnie" stworzyłam parę lat temu i nosi on tytuł "For My Sister". Po tym jak Bogdan wyraził chęć napisania dla mnie tekstu, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem i nobilitacją, dałam mu gotowe nagranie "For My Sister". Powiedziałam, o czym jest tekst i pomyślałam, że pewnie będzie to w podobnym klimacie. On jednak cudownie mnie zaskoczył. Zadzwonił do mnie i powiedział: "Magda, ja słyszę coś innego i mam nadzieję, że moja historia przypadnie ci do gustu". I przypadła od pierwszej chwili, jak przeczytałam tekst. Jeszcze wtedy utwór nie miał tytułu i pamiętam też, że po tym, jak zaproponowałam Bogdanowi "Rzeźb mnie", on stwierdził, że to za trudne (śmiech). Wprowadziłam też jedną zmianę w słowach Bogdana.

Niezwykle odważnym posunięciem było wydanie w ciągu miesiąca aż dwóch płyt sygnowanych twoim nazwiskiem - jest przecież zjawiskowa Mahalia.

O, na pewno odważnym, zwłaszcza że w dużej mierze sama to sfinansowałam (śmiech). Chciałam wydać kolejną płytę na żywo, która dokumentuje to w jakim punkcie muzycznym teraz jestem. Tymbardziej, że słuchacze po koncerice pytali o to, czy aktualny materiał można znaleźć na płytcie. Byłoby też szkoda, gdyby nagranie z Billiem pokrył kurz na półce. Nagranie „Mahalii” planowałam już od kilku lat, więc wydanie tych obu krążków było dla mnie zupełnie naturalnym posunięciem.

W Polsce tylko najlepsi wokaliści słyszeli o Mahalii Jackson - chcesz sprzedawać krążek za granicą?

Oj, nie sądzę żeby jedynie najlepsi wokaliści słyszeli o Mahalii Jackson. Mało tego, nie tylko muzycy o niej słyszeli. Moja mama i przyjaciele na ten przykład nie śpiewają, a wiedzą, kto to był i mają płyty tej wspaniałej artystki. Ja jako dziecko słuchałam jej nagrań. Ale prawdą jest, że poprzez nagranie „Mahalii” chciałam uświadomić szerszemu gronu odbiorców to, że taka wokalista w ogóle istniała. I żeby było jeszcze ciekawiej, miała ogromny wpływ na Arethe Franklin, Mavis Staple, sam Van Morrison przyznał się do wielkiej fascynacji jej głosem.

Jeśli mówimy o sprzedaży za granicami naszego kraju, to w dobie internetu nie jest to aż tak trudne. Od wielu już lat wszystkie moje płyty można znaleźć m.in. na Amazon.com, CDbaby.com i jeszcze w kilku innych międzynarodowych sklepach internetowych. Każdy artysta może tam sprzedawać cokolwiek chce, po uregulowaniu pewnych opłat. Nie robiłabym więc z tego żadnego wydarzenia. Tak więc Mahalia i Afro Groove już się sprzedają poza Polską. Mało tego, 21 października Afro Groove miało premierę w Japonii i z tego co wiem zostało tam dobrze przyjęte.

Jak wypada w gospel - ważną rolę odgrywa tu pianista-hammondzista - kim jest?

Nie patrzę na to, jaki instrument pasuje w bluesie, a jaki np. w gospel czy w afro. Dla mnie w gospel najważniejsze jest słowo, zasób serca, emocje. Idąc tym tropem, w przypadku Mahalii każdy muzyk odgrywa taką samą, ważną dla projektu rolę. Nie umniejszając Staszkowi Wittcie oczywiście (śmiech). I tyle też będzie opinii na temat płyty, ile osób jej wysłucha. W rezultacie dla niektórych to właśnie bez gitary Oli nie byłoby to tak piękne, dla innych bez kontrabasu Romcia i perkusji Maxa, nie byłoby takiego groovu, dla części puzon Jacka Namysłowskiego będzie tym ważnym smaczkiem, a i inni nie będą mogli wyobrazić sobie tych kilku utworów bez chóru Gospel Band. Myślę, że gdyby nie my wszyscy, krążek nie miałby tak pełnego wymiaru dźwiękowego. A Staszek Witta jest niewątpliwie bardzo dobrym muzykiem i świetnym człowiekiem.

Niezwykle ciekawie wypadasz śpiewając wyłącznie z kontrabasem - trzeba sporej odwagi, by się tak obnażyć?

Ciekawe pytanie. Śpiewanie w duecie z kontrabasem jest dla mnie naturalne i bardzo przyjemne. Lubię wibracje tego instrumentu i jego dźwięk oczywiście też. Nie rozpatrywałabym więc tego w kategoriach odwagi. Podobnie jest kiedy śpiewam z pianinem, gitarą czy acapella. Powiedziałabym raczej, że trzeba mieć u swojego boku muzyka, z którym świetnie się rozumiesz.

Co cię urzekło w gospel, skoro postanowiłaś po krążku będącym ukłonem w stronę Czarnego Lądu zwrócić oczy do nieba? 

W samej muzyce gospel ujmuje mnie m.in. radość, moc i żywioł chwalenia Pana, nieszablonowość, nie wyśpiewywanie formuł, a prawdziwa modlitwa. A ukłon w stronę Czarnego Lądu jest komplementarny ze zwracaniem mych oczu w stronę nieba (śmiech). A gospel jest częścią mojej muzyki od samego początku, wystarczy posłuchać "I Want Jesus To Walk with Me" czy "Keep Your Lamp" na "Blues Travelling", albo "Joshua Fit the Battle of Jericho" lub "Walk Over God’s Heaven" na "Magda Live". A czyż Afrykę nie On stworzył?

 A dlaczego kończysz płytę piosenką "Summertime"?

Kilka osób już zadawało mi to pytanie, dlaczego w ogóle Summertime i dziwią się, kiedy mówię, że Mahalia Jackson też to śpiewała. Po raz pierwszy ukazał się na jej płycie „Bless This House” w 1956 roku. A dlaczego nim kończę płytę? Pozwól, że zachowam to dla siebie, a każdy słuchacz może niniejszym interpretować celowość tego utworu (śmiech).

Co teraz będzie tworzyła Magda Piskorczyk? Jakie będą następne płyty i składy muzyków?

Usłyszysz, zobaczysz (śmiech)