Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Elżbieta Mielczarek właśnie nagrała swój pierwszy studyjny album ElaeLa. - Mam wiele powodów do radości - mówi artystka portalowi bluesonline.pl. I tłumaczy, dlaczego tyle lat nie śpiewała bluesa.

bluesonline.pl: W jaki sposób odkryła pani dla siebie bluesa w latach 70.?

Elżbieta Mielczarek: W latach 70. śpiewałam raczej standardy muzyki folkowej i bluegrass. Myślę, że to mogło być w 1980 roku: znalazłam się w nieznanym mieszkaniu, gdzie było dużo innych osób i gdzie słuchaliśmy muzyki z płyt, oczywiście winylowych. Nagle usłyszałam muzykę, która głęboko mnie poruszyła. Zapytałam, co to jest i powiedziano mi, ze to jest blues. Od tego momentu wiedziałam, że to muzyka dla mnie.

Czy w Łodzi było jakieś szczególnie prężne środowisko?

To zależy, o jakie środowisko chodzi. Na przykład zespoły takie, jak No To Co, czy Trubadurzy pochodziły z Łodzi... a na niedawny pogrzeb zamieszkałego w Łodzi pana Meca przyszło 1000 osób, w tym wielu muzyków. Ludzie ci nie zajmowali się muzyką bluesową, ale z pewnością tworzyli łódzkie środowisko muzyczne. Niestety, nie miałam z nimi żadnej styczności, ja należałam już do nowszej generacji.

Oprócz muzyków działały środowiska artystów plastyków i filmowców. Tu można wymienić grupę działań artystycznych „Łódź Kaliska“, która zajmowała się sztuką wizualną i która dla wielu była niezwykle inspirująca. Łódź zawsze miała środowisko filmowe ze względu na łódzką filmówkę, mamy też Akademię Muzyczną i Szkołę Sztuk Pięknych.

Myślę, że żyłam w dość wąskim świecie muzyki i nie wiedziałam zbyt dużo o tym, co się dzieje poza nim, do tego wiele zdarzeń poszło w zapomnienie. Ale przypominam sobie moment, kiedy planowano otworzenie łódzkiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego... kiedy już powstał, byłam – o ile dobrze pamiętam - pierwszą osobą w Łodzi, która miała z nimi umowę... Ale ponieważ muzyków, z którymi grałam, poznałam w Warszawie, głównie tam spędzałam najwięcej czasu.

Pomysł na koncerty, prezentujące klasykę bluesową był strzałem w dziesiątkę, a pani głos – zupełnie wyjątkowy

Tu nie można mówić o „pomyśle na koncerty“ itd. Nie grałam niczego innego, nic innego mnie nie interesowało, więc koncerty nie mogłyby wyglądać inaczej.

Nagle pojawiła się w radiu „Poczekalnia PKP” i cała Polska oszalała. Nikt nawet nie zauważył frazy „skręta zapalę”. Dlaczego pani niespodziewanie umilkła?

Przestałam śpiewać, ponieważ bardzo chciałam rozwijać się dalej, ale nie miałam pojęcia, jak to zrobić. Wtedy lepiej się zatrzymać i zrobić sobie przerwę, niż iść dalej po omacku i bez przekonania.

Powrót z autorskim materiałem, to sposób na indywidualne opowiadanie o świecie?

Jak pan sam zauważył, bycie autorem na tym właśnie polega.

„Mgła nad miastem” snuje się z głośników, wsparta świetną linią basu, w dodatku ma przebojowy refren – jak wpadliście na pomysł takiej realizacji tej piosenki?

Linię basu do "Mgły" wymyśliliśmy wspólnie z Pawłem Mazurczakiem, kiedy pracowaliśmy w projekcie EM-Tronic. Do zespołu należał wtedy jeszcze Jackson (Piotr Wolski), który dodał swoje pomysły, budując ścieżkę rytmiczną z różnych loopów. Obecna wersja jest oparta na tamtej, na przykład grana jest dokładnie ta sama linia basu, zachowaliśmy też tempo, ale oczywiście klimat zmienił się zupełnie dzięki grze Andrzeja (Ryszki) na bębnach i gitarze Grzegorza (Kapołki).

 

  

 

„Kołysanka” to doskonałe nawiązanie do sławnego „Blues koncertu”. No i potencjalny następny wielki przebój w repertuarze Eli Mielczarek.

Jak zostanie przyjęta „Kołysanka” i w ogóle cała płyta, okaże się już niedługo...

Ta płyta to jeden z najsympatyczniejszych dowodów, że polski blues umie mówić, ba – śpiewać – po polsku.

No właśnie, jak widać wszystko jest do zrobienia, jeżeli się tego naprawdę chce.

Wybór „Spaceru nad jeziorem” był celowym zabiegiem? Miał pokazać, że Ela jest dziś zelektryfikowana i wyluzowana?

Ta płyta nie próbuje nikomu niczego udowadniać. Mam nadzieję, że ja też nie.

W „Mississsippi” korzysta Pani z cudzego tekstu. Bardzo zgrabnie łączy on tradycję archaicznego bluesa z polskimi krajobrazami. No i muzycznie – przywraca sentymenty związane z legendarnym „Blues Koncertem”

Zgadzam się z panem.

Medycyna Wschodu, filozofia – to sposób na pogodzenie się ze światem?

To bardziej sposób na zrozumienie świata.

A jednocześnie w piosence „Wyszedłeś” wciela się pani w postać opuszczonej kobiety – a jaką kobietą czuje się pani w 2012 roku?

Dziękuję, czuję się dobrze i coraz lepiej. Udało mi się nagrać fajną płytę z przyjaciółmi, dzisiaj zostało też skończone muzyczne wideo do „Mgły”, lubię też bardzo pracę w moim gabinecie. Mam wiele powodów do radości...

„Opowieść mam” to najbardziej jazzujący utwór na krążku. A ja jeszcze wyobraziłem sobie, że w tej piosence chórki zaśpiewałyby Sistars albo jakaś grupka gospel?

Dla mnie najbardziej jazzowym utworem jest „Kołysanka“... A jeżeli chodzi o instrumentarium, to od początku moim założeniem było to, że nagrywamy tę płytę w takim składzie, w jakim możemy grać ją również na scenie.

„Żółty balonik” już pojawiał się na pani koncertach. Skąd pomysł na takie przedstawienie walki optymizmu z pesymizmem codziennej egzystencji?

No właśnie, skąd biorą się te pomysły... sama nie wiem.

Kiedy pani wychodzi na spacer, lubi podziwiać chmury na niebie?

Lubię patrzeć na wszystko, wszystko mnie interesuje. Chmury są tak samo dobre jak domy lub ludzie.

Płyta łączy brzmienia elektryczne z graniem akustycznym. Słychać, że w studiu wszyscy muzycy dobrze się rozumieli.

Tak, dobrzy muzycy rozumieją się po prostu poprzez muzykę. Jeżeli koncepcja jest jasna, a o to zadbaliśmy wspólnie z Andrzejem, łatwo jest się w niej znaleźć.

W co najbardziej wierzy dziś Elżbieta Mielczarek?

Wierzę w takie rzeczy jak przyjaźń i robienie wspólnie tego, co przynosi pożytek nam i innym.

 

Płyty szukaj w internecia w sklepie MyGift:

 

mygift_new