Gov’t Mule zagrali koncert we Wrocławiu. W klubie Eter Warren Haynes znów udowodnił, że jest jednym z najlepszych gitarzystów blues rockowych na świecie.
Zgodnie z planem, czyli kilka minut po godzinie 19 na scenie wypełnionego do ostatniego miejsca wrocławskiego klubu Eter pojawił się Paweł „FreeBird” Michaliszyn pełniący w tym dniu rolę konferansjera i, po krótkiej notce biograficznej zespołu, zapowiedział występ Gov’t Mule. A już za kilkanaście sekund przy bardzo żywo reagującej publiczności popłynęły pierwsze dźwięki gitarowego riffu „Bad Little Doggie”. Widać było, że Warren z kolegami w tym dniu był w znakomitym nastroju i naprawdę znakomicie czuł się wśród euforycznie reagującej publiczności.
Zespół nie kazał długo czekać na swoje największe hity i już w połowie pierwszego seta mogliśmy wysłuchać „Soulshine”, „Banks of the Deep End” a następnie „Rockin’ Horse” i kończący pierwszy set „Thorazine Shuffle”.
Po 20-minutowej przerwie zespół wrócił na scenę i w pierwszym utworze oddał hołd zmarłemu dzień wcześniej Jonowi Lordowi wykonując purplowskie „Lazy”. Już pierwszy utwór zwiastował, że będzie to set w formule jamowego grania z mnóstwem improwizacji. Dodatkowo na harmonijce ustnej w „Lazy” miał swoje przysłowiowe pięć minut jeden z pracowników agencji Tangerine Krzysztof Dąbała i trzeba przyznać że poradził sobie z powierzoną rolą gościa specjalnego znakomicie.
Wykonując zeppelinowskie „Since I've Been Loving You” Gov’t Mule potwierdził opinię wielu, że od lat 70. są chyba najważniejszym zespołem muzyki rockowej, jaki pojawił się na tej planecie.
Koncert Gov’t Mule jest dowodem, że prawdziwa muzyka nie potrzebuje żadnych podziałów na gatunki stylistyczne. Ten zespół jest poza jakimikolwiek szufladkami, potrafi interpretować utwory wykonawców bardzo różnych stylistycznie pokazując, że muzyka rockowa czy blues-rockowa nie musi być zamkniętą, skostniałą formą, a jednocześnie może pozostawać mocno osadzona w tradycji i swoich źródłach.
Świetnym przykładem możliwości improwizacji muzyków było jazz-rockowe „Kind of Bird”. Warren z wielką swobodą w swoich utworach wplatał cytaty z muzyki innych twórców. Można było odnieść wrażenie, że to gitara jest jego naturalnym formą komunikacji, gdyż improwizowanie przychodzi mu ogromnie lekko. A co ważne - również wokalnie Warren jest znakomity, co w połączeniu z jego gitarową sztuką czyni go muzykiem kompletnym. Swój solowy popis za zestawem perkusyjnym miał również Matt Abst, który razem z Warrenem był lokomotywą napędzającą ten wehikuł.
Jorgen Carlsson i Danny Louis byli bardzo czujni na wszelkie wędrówki swoich liderów. Reagowali natychmiastowo i podążali muzycznie za swoimi liderami, będąc doskonałym uzupełnieniem tej orkiestry. Utwór, który kończył drugi set to „Mule”.
Zespół powrócił jeszcze na bis, aż nastąpił koniec trzygodzinnej muzycznej uczty. Na twarzach publiczności raczej trudno było doszukać się uczucia niedosytu. Miałem raczej wrażenie wielkiego zadowolenia i szczęścia, że dane nam było znaleźć się w tym dniu we wrocławskim klubie.
Zapowiadając koncert Paweł „FreeBird” Michaliszyn powiedział, że będzie to muzyczna podróż przez piekło i niebo i dokładnie takie wrażenie odniosłem schodzą do sali klubu, w którym odbywał się koncert jako przysłowiowego piekła, ale dzięki Warrenowi i spółce na trzy godziny trafiłem do muzycznego nieba.
Relacja i zdjęcia: Grzegorz Ciszewski
Tu zobaczysz galerię zdjęć z koncertu: Gov’t Mule live in Eter, Wrocław, 2012-07-17