Kraków żyje Bluesroads Festival. Klub Żaczek ściągnął tłumy, bo za darmo można było usłyszeć jak gra bluesa legendarny muzyk Wojciech Waglewski.
Tegoroczny Bluesroads Festival ogłoszono prawie w ostatniej chwili. Chodzą słuchy, że to chwyt PR-owy i wszystko dawno było zapięte na ostatni guzik. Inne źródła ( zastrzegam prawo do nieujawniania źródeł informacji) twierdzą, że postawiono na improwizację, bo to w naszej narodowej naturze leży. A prowizorka najtrwalszą formą istnienia jest. Ciągle jeszcze można przyjechać i własnymi zmysłami sprawdzić.
Piątek, kolejny dzień festiwalowych wydarzeń rozpoczęto warsztatami. Te z gitary prowadził Wojciech Waglewski osobiście. Zaangażowanie w sprawę Pana Wojciecha przerosło oczekiwania organizatorów i warsztatowych studentów. Na owoce jeszcze za wcześnie, ale wrażenie ogromne.
Wieczorny koncert zainicjował Canale Fabrizio, zwycięzca ubiegłorocznego konkursu festiwalowego. Widać tu pewien rozwój artysty, bo wykonał między innymi nowe utwory i rozwinął pieśń o dziewczynie z Kalabrii (nieco).
Tradycyjnie Fabrycy w podróż do odległego zakątka Europy nie zabiera instrumentów poza harmonijkami. Bazuje na sprzęcie użyczonym, jednak na szczęście nie pali gitary na scenie.
Po krótkiej przerwie wystąpił Stan Breckenbridge ze stworzonym lokalnie bandem nazwanym Klaudia Kowalik Band. Stan zaśpiewał całkiem udanie szereg standardów podbudowanych wyraźnym tanecznym rytmem i wspomagał się klawiszowo.
Nie brakło niczego bo i bluesa - dobrze brzmiące Got my mojo workin’ i radośnie wykonanego jazzu czyli Stryhornowo-Ellingtonowego Take the „A” Train, czy też Ain’t no sunshine.
Klaudia Kowalik, młoda wokalistka i skrzypaczka dołączała do składu na scenie przy niektórych bardziej jazzujących kompozycjach. Zasługi należy oddać w tym przypadku Robertowi Kapkowskiemu, Rafałowi Kukiełko i Adamowi Partyce, którzy z dużą łatwością i wprawą wpasowali się w ten naprędce stworzony skład.
A ludzi w klubie Żaczek przybywało, tłum wzbierał, usunięto krzesła, atmosfera kipiała i wszystko to w oczekiwaniu na Waglewskiego i Łęczyckiego. Ten objawiający się jak kometa od czasu do czasu duet przyciągnął tłumy.
Bartek Łęczycki w nienagannie skrojonej marynarce, daleki w wyglądzie od mistrza improwizacji i Wojciech Waglewski w klasycznej ramonesce ( zrzucił na wstępie). Tych dwóch artystów dało niezapomniany pokaz współbrzmienia gitary i harmonijki. Grywają razem chyba od pięciu lat i wzbudzają cały czas emocje. Czasami ich muzyka wybiega w obszary trudniejsze, ale „Nim stanie się tak” porywa nieodmiennie.
I po tym koncercie „ coś mówi mi, że jeszcze wszystko będzie możliwe”
Wszystkich dobrych możliwości na Bluesroads Festival i poza nim życzę.
Autor i fotograf - Antoni Szczepanik