Mariusz Szalbierz - Bluesowy alfabet Sławka Wierzcholskiego
Mariusz Szalbierz - Bluesowy alfabet Sławka Wierzcholskiego

Mariusz Szalbierz, jeden z weteranów bluesowego dziennikarstwa, tym razem zredagował „Bluesowy alfabet Sławka Wierzcholskiego” – trzecią książkę poświęconą prawdziwemu gigantowi muzycznego szoł biznesu w Polsce.

Sławek Wierzcholski zaczynał swoje fascynacje muzyczne w Polsce. Ale jakimś trafem, podczas studiów (!) udało mu się wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał okazję usłyszeć, bo nie lubi określenia „poczuć”, korzennego bluesa. I chociaż w radiu takiej muzyki nie było za wiele, a zza okna dobiegały dźwięki dansingu – co postanowił, osiągnął. Urodzony lider. A że jest na topie, może świadczyć powtarzana od lat anegdota, że Polacy znają tylko dwa zespoły bluesowe. To Dżem i Nocna Zmiana Bluesa. Przypadek?

Bo Nocna Zmiana Bluesa wykonała gigantyczną pracę. Od wymyślenia siebie, w opozycji do blues rockowej Polski, by grać akustycznie, w dodatku z kontrabasem i skrzypcami, po naturalną ewolucję Wierzcholskiego lidera w stronę utworów po polsku, po autorskie kompozycje z aranżacjami i układami nut dalekimi od bluesowych schematów. Wierzcholski wie, że od nich nie ucieknie i od lat zaczyna koncerty od piosenki „6.02”, a bez utworu „Chory na bluesa” wykonanego z publicznością żaden koncert nie ma prawa bytu. Poza tym – przecież publiczność ten numer, jak i piosenkę „John Lee Hooker” czeka od trzech dekad!

Wstęp do „Alfabetu” popełnił znany socjolog kultury Mirosław Pęczak – ten, którego hip hopowcy w „Blokersach” prosili, by pisał po polsku o hip hopie. W bluesie czuje się o wiele pewniej – wszak napisał „Cały ten blues. Przypadek Sławka Wierzcholskiego”, a i jako osoba wykształcona zdaje sobie sprawę, że pokolenie 60+ tytułowy alfabet skojarzy jak nie z Antonim Słonimskim czy Stefanem Kisielewskim, to już z Jerzym Urbanem na pewno. Alfabet to w istocie forma biografii muzyka, a przy tym magistra prawa UMK w Toruniu.

Starsi czytelnicy z pewnością z sentymentem powrócą do lat 80. XX wieku, razem z Nocną Zmianą Bluesa będą przemycać różne dobra do demoludów, pić wódkę w Związku Sowieckim, ale i niepodległym litewskim Wilnie. Nawet bluesomaniacy mogą być zadziwieni liczbą płyt, jakie nagrał Wierzcholski i na jakich gościnnie wystąpił. Ciekawych historii jest tu bez liku, a kto dotrze do niemal finału książki – znajdzie też jedno wspomnienie konfesyjne – o występie z Robertem Randolphem podczas Olsztyńskich Nocy Bluesowych w roku 2011 : Robert Randolph & The Family Band: energia i Wierzcholski

Łza się w kręci, bo nie ma już Olsztyńskich Nocy Bluesowych, umarł rewelacyjny, autorski festiwal Wierzcholskiego „Harmonica Bridge”, kolejne znane festiwale mają coraz mniej środków na sprowadzanie rzeczywiście liczących się gwiazd bluesa.

Sławek Wierzcholski w książce pomija występy z innymi polskimi harmonijkarzami. Nie wspomina o pierwszym „Harmonijkowym ataku”, zdawkowo mówi o kolegach, którzy z harmonijki uczynili sobie sposób na życie – jego prawo. Szkoda, że mimo eleganckiego wydania, nikt nie zadbał, by podpisać autorów zdjęć – niektóre z nich są świetne, inne mają wartość historyczną – choćby z B.B. Kingiem, ale na niektórych są wręcz znaki wodne, co może przywodzić czytelnikom dziwne myśli.

Nie jest to wydawnictwo encyklopedyczne, raczej forma wspomnień ikony polskiego bluesa, ale gdyby na końcu znalazł się jednak indeks nazwisk osób występujących w książce, robiłby z pewnością wrażenie.

Sławek Wierzcholski jest urodzonym gawędziarzem, a i Mariusz Szalbierz o harmonijkarzu, ale też ciekawym człowieku już kiedyś pisał – spotkanie tych facetów kochających bluesa nie mogło się nie udać.