ZVA 12-28 Band (na zdjęciu) to największe zaskoczenie festiwalu Jesień z Bluesem 2010. Uładzeni The California Honeydrops czy soulowe Puste Biuro były zawodowe, ale bluesa zagrali Przytuła & Kruk i Harmonijkowy atak.
Drugi dzień koncertów XXVI festiwalu Jesień z Bluesem 2010 w Białymstoku rozpoczął się od zmiany. Pierwsi pojawili się Bartek Przytuła i Tomasz Kruk. I chyba nie był to ich najlepszy dzień, a może potraktowali Białystok jak zabitą dechami dziurę. Tym razem nie przygotowali żadnej niespodzianki, nie było ani miotłocastera, ani nawet kanapy, która kilka dni wcześniej zagrał w Mojej mamie Janis. Ale był blues. Po 30 minutach panowie nabrali wiatru w żagle i wreszcie można było zobaczyć i usłyszeć ich w zwyczajowej, bardzo wysokiej formie. Oby taka sytuacja nie przytrafiła się im w Memphis.
Później na scenie pojawił się Harmonijkowy atak. Projekt wymyślony w Białymstoku i zrealizowany w tym mieście.
A że zasługuje na szczególną uwagę, więcej o tym występie już wkrótce w osobnym artykule.
Po wielkiej dawce energii z czterech harmonijek i trzech gardeł nastąpiła calkowita zmiana klimatu. Na scenie pojawił się ZVA 12-28 Band. Słowacka formacja ze Zwolenia zaszokowała wielu fanów bluesa. Niektózy z niedowierzaniem patrzyli na nie mogącego spokojnie usiedzieć Noro Cervenáka, inni chichotali słysząc język, jeszcze inni, jak to na festiwalach bywa, wychodzili na piwo. A to był błąd. Noro Cervenák ma własny styl, świetnie gra na giatrze elektrycznej, nie czyni hałasu, a ekspresji mogłoby by mu pozazdrościć wielu znacznie bardziej utytułowanych przez fanów polskich bluesmanów. Ale nie on jeden czynił grupę. czujna sekcja rytmiczna i utalentowany Stanislav Fakan na skrzypcach dopełniali opowieści lidera. A nie był to tylko błahy, bluesowy bełkot złożony z wyświechtanych fraz, ale choćby świetna piosenka o różnicach między Romami i gadziami. I im mniej było stereotypowych bluesowych fraz w muzyce ZVA 12-28 Band, tym występ stawał się bardziej oryginalny. Gdyby nie dominujący Noro, z pewnością skrzypek miałby nie mniej do powiedzenia.
Ale i tak grupa może grać nie tylko na festiwalach bluesowych. Kto wie, czy właśnie w kategorii etno czy world nie sprawdzaliby się równie wyśmienicie. Sama prawda i to w dodatku zaśpiewana po słowacku.
Za to następny zespół, anonsowany jako gwiazda, gwiazdą był. Przynajmniej w odbiorze publiczności, która zszokowana występem Słowaków, śpiewających w dodatku w niezrozumiałym na Wschodzie Polski języku, chciała Amerykanów. No i dostała. The California Honeydrops sami przyznali się, ze zaczynali od pogrywania w metrze. Skład w Europie kojarzący się z bałkańską orkiestrą pogrzebowo-weselną grał muzykę, jaka w USA cieszyła uszy WASP-ów szczęsliwych z powojennego boomu, dorabiających się pierwszych cadillaków i kolorowych telewizorów. Zespół przemawiał do publiczności po angielsku, w czym celował grywający okazjonalnie na tarce perkusista. Ale trzeba było widzieć miny rozbawionych słuchaczy, kiedy przekonali się, ze uśmiechnięty od ucha do ucha lider - Lech Wierzyński, mówi czystą polszczyzną. Zresztą, prowadzący festiwal Marek Jakubowski zapewnił, że jest on wnukiem poety Kazimierza Wierzyńskiego.
Zespół, jak przystało na knajpianych wyjadaczy, zszedł do tłumu, zrobił rundę honorową i powrócił z burzą oklasków na scenę. I trzeba przyznać, że naprawdę grają niezwykle przebojowo i melodyjnie. No i nikt nie obiecywał, że to będzie blues.
Nikt też nie panował nad czasem występów. Dlatego zaplanowane na koniec Puste Biuro na scenie pojawiło się po północy. Po sześciu godzinach koncertu i zegarowym poczatku adwentu sala błyskawicznie przerzedziła się.
Sama Karolina Kidoń tez chyba nie wierzyła w ten występ, bo w przeciwieństwie do zdekompletowanego, ale godnie odzianego chórku wystąpiła w stroju casual - zdecydowanie nie festiwalowym. Za to zaśpiewała jak zawsze - mocno, dynamicznie, z ogromną pasją. Szkoda, że wciąż nie można usłyszeć grupy na katalogowej płycie.
Więcej filmów z festiwalu Jesień z Bluesem w naszym kanale na You Tube.