Larry McCray (na zdjęciu), John Nemeth, Eb Davis i Carlos Johnson przywieźli do Polski ogromne pokłady najlepszego bluesa. Ostrów Wielkopolski z Jimiway Blues Festival od lat jest wzorem najlepszego zestawu artystów, jakich można usłyszeć na festiwalu bluesowym.
Larry McCray - świetny gitarzysta i wokalista, pokazał się przez cały swój show, z jak najlepszej strony. Kiedy zaczął swój występ, pomyślałem, że jeśli tak dalej będzie z tonem jego gitary (ostro-rockowo-suchym), to pewnie po kilku numerach mnie znuży, ta jednostajność brzmienia. Lecz po trzech utworach, w każdym z nich było dobrze, by nie powiedzieć znakomicie. Świetny technicznie, stosował całą gamę gitarowych zagrywek, biegników, wypełnień i solówek. Jego ton gitary praktycznie zmieniał się co utwór. McCray używał czasami efektu wah-wah, co dawało jego muzyce sporej atrakcyjności. Wyśmienity wokalnie, potrafił nie tylko zwracać uwagę swą znakomitą grą, ale i też mocnym i pełnym niezbędnego luzu śpiewem. Jego brat, grający na perkusji, czasem go wspomagał wokalnie, by chwilami go zastąpić całkowicie. Świetnie uzupełniał grę Larry'ego klawiszowiec, stosując szeroką gamę organowych dociepleń. A Larry zasypywał publiczność, całą kaskadą gitarowych dźwięków. Na zakończenie swego show, Larry zaprosił na scenę Carlosa Johnsona i Johna Nemetha. Ich wspólne granie zakończyło się grubo po północy, po przeszło dwugodzinnym, bardzo energetycznym, żywiołowo i interesująco zagranym koncercie. To było mistrzowskie zwieńczenie dwudniowego "atmosferycznego" Jimiway Blues Festival. A McCray został niekwestionowaną Gwiazdą drugiego dnia i chyba całego festiwalu.
Wcześniej na scenę wszedł Eb Davis i jego The Superband. Wielu fanów otrzymało niespodziewanie miks wszystkiego, na co składa się szeroko rozumiana muzyka bluesa. Był czas na chicagowski blues i blues-soul. Była bardzo dobra dawka rhythm'n'bluesa i soul rodem z Memphis. Nie zabrakło nowoorleańskiego, funkującego soulu i R'n'B. Lider znakomicie czuł się w tym różnorodnym repertuarze, a i zespół po pewnym czasie bardzo dobrze to wszystko "ogarniał".
Choć z początku muzyka wydawała się być nieco chaotycznie zagrana, to już po drugim utworze z liderem, ich występ zaczął nabierać świetnego rozpędu. Zebrali rzęsiste brawa za tę muzyczną "lekcję bluesa", która dotarła do wszystkich, i bardzo podobała się damskiej części publiczności. Zagrali niespodziewanie interesujący i świetny koncert!
Dzień wcześniej pojawił się po raz pierwszy w Polsce John Nemeth. Ten, dla którego głównie (choć nie tylko) cieszyłem się na tegoroczny wyjazd do Ostrowa Wlkp., nie namagnetyzował mnie swym występem. Świetnie dysponowany głosowo i pięknie grający na harmonijce, grał akustycznie, jak i z przesterem, elektrycznie. Potrafił skupić mą uwagę również wtedy, gdy sięgnął po harmonijkę chromatyczną. Jego wysoki i niewymuszony śpiew, był dla mnie pozytywnym przesłaniem całego jego występu.
Może to konstrukcja całego show (w/g mnie ciekawsza i żywsza była umowna, druga połowa jego występu) czy może inny zespół niż ten, z którym gra koncerty w swej ojczyźnie, spowodowały, że między nami a nim, nie zaiskrzyło. To był jednak bardzo dobry występ, który w swej końcówce - dzięki zaproszonym gościom na scenę (Carlosa Johnsona i Larry McCray'a) - nabrał nieco rumieńców muzycznych, które spowodowały (zapewne nie tylko i u mnie) żywsze bicie bluesowego serca, niż w jego początkowej fazie koncertu.
Piątkowy wieczór to także kolejny efekt spotkania HooDoo Band z Carlosem Johnsonem. Ten w sumie przeciętny technicznie gitarzysta, ma to COŚ, czego wielu zapewne jemu może zazdrościć. Posiada sztukę przekazywania nie tylko gitarą, ale i całą swoją osobą, niezwykłych emocji. Są one tak silne i prawdziwe, że potrafi zaczarować swą muzyką chyba każdego swego słuchacza. Jak on to czyni, że większość z nas, słuchaczy poddaje się bez cienia sprzeciwu jego emocjom i muzyce? Po prostu - magnetyzuje i zaraża nas swoimi emocjami. Jest prawdziwy.
Potrafi zmusić słuchacza, do wielkiego skupienia na swej (czasem bardzo cicho granej) gitarze, by po czasie eksplodować mocą i dynamiką swego występu. A może on posiadł jakiś, innym mniej znany patent, na zaczarowanie, oczarowanie i muzyczną magię? Prawdziwa gwiazda pierwszego dnia JBF!
Oprócz HooDoo Band na scenie Ostrowskiego Centrum Kultury pojawiły się zespoły Two Timer i J.J. Band.
Mięsistość brzmieniowa gitary i harmonijki była momentami powalająca i uderzająca swą mocą, siłą i ciemnym, a chwilami wręcz mrocznym brzmieniem. Bardzo dobra i ciekawa gra harmonijkarza, wraz z interesującą grą gitarzysty, współgrała, współbrzmiała i nawzajem się uzupełniała. Od wielu lat w Polsce, nie było takiego grania, brzmienia i interpretacji blues-rocka.
Świetna, motoryczna sekcja rytmiczna dawała ogromnego "kopa" niektórym z kompozycji. Dobrze śpiewający wokalista, wiedzący co i jak ma śpiewać, dobrze utrzymywał kontakt z publicznością, śpiewał dla niej, co nie zawsze na naszych scenach jest w wykonaniu krajowych aktów, takie oczywiste. TWo Timer ma duży potencjał muzyczny w sobie, nadaje się nie tylko na festiwale i koncerty bluesowe, lecz i na rockowe. To było świetne, silne i mocno zaakcentowane otwarcie pierwszego dnia JBF.
Drugi dzień festiwalu, rozpoczęła powszechnie znana grupa J.J. Band. Tu nie było niespodzianek. Rzetelne granie z jakiego lubimy ich od wielu lat, zawsze będzie się podobać. Muzycy bardzo rozwinęli się przez ostatnie kilka lat i z wielka przyjemnością słucha się zdecydowanego śpiewu Jacka, oraz jego gitarowej gry. Bartosz zaś, jest jednym z najlepszych i najbardziej rozchwytywanych harmonijkarzy w naszym kraju i uznanym wykładowcą gry małego instrumentu. Zagrali większość znanego materiału muzycznego i sprawili swym fanom miłą niespodziankę. Przywieźli na festiwal pięknie wydany, podwójny album, którym podsumowują swoje dotychczasowe dokonania.
Piotr Gwizdała, Siła Bluesa