Nasz patronat

39. Jesień z Bluesem

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Big Joe Bone at 26. Toruń Blues Meeting 2015 by Małgorzata Małkiewicz

Skromny Big Joe Bone (na zdjęciu), żywiołowy Lamar Chase, a może tradycyjnie już Dżem, Cree albo Tortilla - na 26. Toruń Blues Meeting emocji było naprawdę sporo. Z palców lała się krew, z czół - pot, a z oczu fanek ukradkiem leciały łzy.

W bluesie, jak co roku jesienią, dzieje się sporo ciekawych rzeczy. Żelazną pozycją tej bluesowej pory roku jest od wielu lat Toruń Blues Meeting. Tegoroczna edycja nosiła numer 26 – ani to numer specjalnie znaczący, ani jubileuszowy, ot kolejny na liście. Z takim też nastawieniem wybraliśmy się do miasta Kopernika i pierników, które na dwa dni staje się stolicą bluesowej muzyki. Nie oczekiwaliśmy od tej edycji fajerwerków. Po zapoznaniu się z festiwalowym line upem zapach odgrzewanych kotletów się nie ulotnił – znamy Dżem, znamy Cree, Outsider Blues był na TBM 2010, Tortillę słyszeliśmy już 25 razy, a gwiazdę patrzącą na nas z tegorocznego plakatu Lamara Chase’a pamiętamy z 2013, roku kiedy występował z grupą Soul Catchers int. Ale nie po to się czeka cały rok na kolejny Toruń Blues Meeting, aby zrezygnować po przeczytaniu plakatu.

Na festiwal czeka się cały rok, aby zobaczyć Dżem i Tortillę i razem z nimi wyć wniebogłosy teksty z pamięci. Aby po pierwsze zobaczyć, a po drugie posłuchać wielkiego, charyzmatycznego Lamara Chase’a, wyczyniającego cuda z gitarą, publicznością i swoim zespołem. Lamar występował jako ostatni, pierwszego dnia festiwalu i udało mu się coś, czego żaden artysta występujący tego dnia nie osiągnął. I nie chodzi tu wcale o wykończenie litrowej butelki burbona, jakby to był tylko sok jabłkowy, ani skuteczne oddelegowanie jednego z widzów po dolewkę. Zerwana struna podczas psychodelicznej wersji "I put a spell on You" i szybka wymiana instrumentów to też nic specjalnego, tego dnia w klubie Od Nowa  zadrżała podłoga,  po raz pierwszy i ostatni w piątkowy wieczór dostaliśmy tak silnego kopniaka energii i bluesowej mocy.     

Gdyby organizatorzy zmienili kolejność artystów na scenie i zespół Lamara Chase’a  wystąpił jako ostatni, jako trzeci Cree, a bezpośrednio przed finałem wieczoru, nieprzewidywalny energetyczny, spontaniczny, no i bliski mojemu sercu, bo  trójmiejski Cotton Wing, mury klubu mogłyby nie wytrzymać. Być może był to zabieg celowy, by stopniować emocje i dać  odetchnąć widowni przy  twórczości Pawła Szymańskiego, ratując tym samym klub przed zawaleniem. Swoją drogą słuchanie pana Szymańskiego to ogromna przyjemność. Świetne teksty i nieszablonowe podejście do muzyki powodują, że chce się posłuchać tych utworów jeszcze raz,  zachodzi bowiem obawa, że nie wszystko się udało zapamiętać i uciekła jakaś nuta, czy słowo. I zupełnie nie zgodzę się ze słowami wokalisty Outsider Blues, że w polskim bluesie głównie tłumaczymy utwory amerykańskich klasyków i w sumie niewiele się tworzy nowego.

Pierwszego dnia festiwalu dostaliśmy też całkiem fajną propozycję ze Szwecji – the Hightones. Klasyka w połączeniu z nowoczesnością, w sam raz na dobry początek dobrej imprezy.

Tu zobaczysz zdjęcia z pierwszego dnia: 26. Toruń Blues Meeting - 20 XI 2015

Sobota i finał Blues Meetingu to tradycyjnie koncert gospodarza i stałych gości – Tortilla i Dżem, automatycznie też pod sceną tłoczy się 3 razy tylu fotografów, niż dzień wcześniej, ochrona jakby bardziej nerwowo przeszukuje torebki i plecaki, a  tłum pod sceną i przy tradycyjnie niedrożnym barze wydaje się gęstszy. Dżem jak zwykle profesjonalnie, publiczność jak zwykle zna każdy utwór i domaga się klasyków. Słuchanie Dżemu na TBM to zawsze wielka radość i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej tak jak nie wyobrażam sobie zapiekanki bez ketchupu.

W Tortilli z kolei małe przetasowanie i wymiana wokalistki „on stage” Marta Szefke ustępuje miejsca przy mikrofonie nowej koleżance Dorocie Bułakowskiej – jeszcze delikatnie zestresowanej,ale za to czarującej i rozkręcającej się z utworu na utwór wokalistce, ogień na scenie pozostanie, bez obaw.

Outsider Blues – kolejna polska propozycja tego wieczoru, znany już z wcześniejszych dokonań na tym festiwalu z  niezmiennie przykuwającym  Piotrem Bienkiewiczem, momentami mieliśmy nawet wrażenie, że nikt nie zwraca uwagi na wokalistę, skupiając się na dzikiej gitarze pana Piotra.

Ten wieczór jednak zdecydowanie należał do zagranicznych gości występ solisty Big Joe Bone’a chwycił za serce wszystkich, bez wyjątku – jego banjo, dobro, harmonijka i zachowanie na scenie to trzęsienie ziemi na przemian z lawiną. Ten skromny Anglik  żyje tym co robi i to słychać. Wszedł na scenę jakby dopiero skończył górską wycieczkę, z szerokim uśmiechem wita się z publicznością komunikując od razu, że nie zna polskiego, ale to nie szkodzi, bo chce grać, i zapewnia, że zrobi wszystko, by było OK, ale nie ręczy za sukces, bo właśnie obciął sobie kawałek opuszka. Fakt, banjo całe we krwi. Było OK. Nawet bardzo OK.

Drugi zagraniczny gość to Lubos Bena &  Peter Radvanyi równie dzicy na scenie jak Big Joe i równie ze sceną oswojeni, weszli na deski i nie brali jeńców, było trochę klasyki, był też kawałek, który powstał 5 minut przed wejściem na scenę  Toruń Boogie z gościnnym występem Maurycego Męczekalskiego i wtórowaniu publiczności. Jednym słowem klasa.

Właśnie dla takich przeżyć co roku jeździmy do Torunia, dla kilku żelaznych punktów i kilku jasnych momentów, których się nie zapomina nigdy, tak jak słów "Whisky moja żono…"

I  jeszcze raz wielki szacunek dla Maurycego i reszty ekipy za te 26 wspaniałych historii, które napisali wspólnie z setkami artystów, dziesiątkami tysięcy widzów i milionami  bluesowych dźwięków. Za rok widzimy się znowu.

Kamil Hejnowski

Zdjęcia: Małgorzata Małkiewicz

Tu zobaczysz zdjęcia z drugiego dnia: 26. Toruń Blues Meeting - 21 XI 2015