Wspaniały koncert Dany Fuchs. Wcześniej znakomite występy dali Eric Gales, Henrik Freischalder i Hundred Seventy Split. Drugi dzień szóstej edycji Suwałki Blues Festival upłynął w atmosferze lat ’60.
Zdecydowanie najjaśniejszym punktem drugiego dnia suwalskiego festiwalu był występ amerykańskiej gwiazdy Dany Fuchs. Artystka pokazała, że porównania z Janis Joplin nie są przypadkowe. Niesłychana dynamika głosu, charakterystyczna barwa i charyzma bijąca od jej osoby przywoływały natychmiastowe skojarzenia z legendarną wokalistką. Skojarzenia z latami ’60 mógł przywoływać także wizerunek i zachowanie sceniczne artystki.
Chociaż wokalistka przyjechała do Polski z nowym albumem „Bliss Avenue”, nie ograniczała się do materiału zebranego na płycie. Usłyszeć mogliśmy między innymi trwającą ponad dziesięć minut interpretację beatlesowskiego „Helter Skelter”. Dana Fuchs sięgnęła również do repertuaru grupy Pink Floyd – „Another Brick In The Wall” i wtórująca Danie, kilkutysięczna publiczność – wszystko to robiło piorunujące wrażenie.
Nie sposób nie wspomnieć o gitarzyście Jonie Diamondzie: jego solówki wywoływały gęsią skórkę. Gitara śpiewała, krzyczała i płakała. Szczególnie pięknie brzmiało solo w utworze „ So Hard to Move”.
Dana Fuchs jest najlepszym przykładem na to, że nie wystudiowane pozy, ale prawdziwe emocje są w stanie „kupić” publiczność.
Koncerty na głównych scenach w parku Konstytucji 3 Maja otworzył inny amerykański muzyk – Eric Gales.
Słuchaczom zgotował prawdziwą blues – rockową ucztę. Były szaleńcze popisy gitarowe, ale artysta pokazywał, że potrafi zagrać też oszczędnie i emocjami, przy okazji cytując z muzyki klasycznej.
Gitarzysta grał utwory zarówno z wcześniejszych płyt, jak i z najnowszej – „Pinnick, Gales & Pridgen”.
Nie mogło też zabraknąć kompozycji, jak wyznał nam artysta, największego idola – Jimmiego Hendrixa. Imponująca wersja „Voodoo Child” poruszyła publiczność, która przybywała coraz liczniej z każdą minutą trwania występu.
Eric Gales powalił mnie na kolana i nie pozwolił podnieść się aż do ostatniego dźwięku. Artysta zapowiedział też, że do Suwałk wróci.
Inną filozofię gry na gitarze zaprezentował Niemiec, Henrik Freischlader. Zostawiał więcej miejsca zespołowi, sam wydobywając dźwięki z niesłychaną elegancją i klasą. Jego muzykę, w dużym skrócie, można określić mianem blues - rocka skręcającego w stronę popu. Freischlader również sięgał do repertuaru Hendrixa – mogliśmy usłyszeć między innymi „Crosstown Traffic”.
Koncert mógł podobać się nie tylko zagorzałym fanom bluesa. Muzyk udowadniał, że nie bez przyczyny stawiany jest w czołówce europejskich gitarzystów bluesowych.
Świetny koncert zagrali panowie z Hundred Seventy Split. Joe Gooch po raz kolejny pokazał, że jest znakomitym gitarzystą. Leo Lyons dowiódł z kolei, że mimo upływu lat wciąż ma w sobie pokłady młodzieńczej werwy i niespożytą energię.
Muzycy zaserwowali publiczności solidny zastrzyk blues – rockowego, a momentami nawet rockowego grania. Co więcej, Brytyjczycy nie poszli na łatwiznę – zamiast wracać do repertuaru Ten Years After, sięgnęli - na przykład - po kompozycję „La Grange” ZZ Top.
Leo Lyons, pomimo złamanej kilka tygodni temu nogi, szalał na scenie. Hundred Seventy Split, występem na Suwałki Blues Festival, pokazali, że pomimo bogatego CV można pozostać kreatywnym i nie odcinać kuponów od wcześniejszej działalności.
Zanim swoje występy rozpoczęły gwiazdy wieczoru, bluesa usłyszeć można było na dwóch mniejszych scenach: w pasażu ulicy Chłodnej i przy Kościuszki 82.
Swoistego blues’n’rolla zaprezentowali Szulerzy. Nie było oszukiwania – zespół grał muzykę mocno zakorzenioną w latach ’50 i robił to bardzo stylowo. Publiczności nie zniechęcał nawet coraz mocniej padający deszcz.
Podróż w jeszcze wcześniejsze rejony zafundowało nam akustyczne trio Willie Mae Unit. Zagrali esencjonalnego, korzennego bluesa rodem z Delty. Doskonałym okazał się też wybór miejsca koncertu – otoczenie ulicy Chłodnej znakomicie komponowało się z dźwiękami prezentowanymi przez grupę.
Dla kontrastu, niesłychanie energetyczny set zaprezentował The Jan Gałach Band. Zespół postawił ścianę dźwięku, której nie powstydziłby się sam Phil Spector. Świetnie śpiewała Karolina Cygonek, Jan Gałach po raz kolejny dowiódł, że jest wyjątkowo utalentowanym skrzypkiem. Pokazał, że stosowanie przetworników nie jest tylko zabiegiem technicznym, ale poszerzeniem palety dźwiękowej i pokazem wyobraźni w kreacji przestrzeni muzycznej. W całej tej sytuacji nie poradził sobie akustyk – ogłuszanie publiczności to nienajlepszy pomysł.
Niestety, sytuacja z dźwiękiem nie poprawiła się także podczas kolejnego występu. Wielka szkoda, bo Bogdan Szweda & Easy Rider zaprezentowali bardzo dynamiczne i przyjemne blues – rockowe granie. Usłyszeć mogliśmy między innymi ostrzejszą wersję klasycznego „Rock Me Baby”.
Dużą popularnością cieszyły się tradycyjne śniadania bluesowe. W restauracji Na Starówce niezwykle lekkostrawne śniadanie serwował HooDoo Band. Muzycy udowodnili, że regularnie przyznawane im nagrody nie są dziełem przypadku.
Jeżeli ktoś woli surowe dania – ciekawą ofertę na rozpoczęcie dnia przygotowało trio The Bluestown Kings. Jostein Forsberg, Morten Omlid i Trond Ytterbo zagrali zelektryfikowanego bluesa z Delty. Był stylowy wokal i dużo gitary slide – pyszne.
Suwałki mają niesłychanie bogatą ofertę dań śniadaniowych. Muzyczną ucztę serwowali muzycy holenderskiej grupy The Rhythm Chiefs. W ogrodzie letnim Rozmarino szef polecał rock’n’rolla, rockabilly i bluesa. Ich granie podziałało na słuchaczy jak esencjonalna, czarna kawa. Nie zdziwię się, jeżeli za rok panowie pojawią się na dużej scenie.
W bardzo klimatycznej scenerii wystąpili Jutas & Belkin Duo. Na akustyczny set składał się blues, przyprawiony gdzieniegdzie nawet muzyką flamenco. Panowie prezentowali duże poczucie humoru. Ten dobry humor zdawał się udzielać publiczności.
Jeżeli ktoś nie zdążył na koncerty w ramach bluesowych śniadań, martwić się nie musiał. Wieczorem te same zespoły ponownie pojawiały się na scenie, aby do późnych godzin nocnych ( lub wczesnych porannych) bawić publiczność.
Paweł Worobiej
Zdjęcia: Daria Szarejko