Rewelacyjna Layla Zoe zahipnotyzowała publiczność szóstej edycji Suwałki Blues Festival 2013. Szalony blues w wykonaniu Moreland & Arbuckle porwał widzów, a Big Blues Band, co prawda bez Jacka Bruce’a, ale z repertuarem Cream, pokazał klasę.
Pod znakiem deszczu i świetnej muzyki upłynął ostatni dzień szóstej edycji Suwałki Blues Festival. Rewelacją wieczoru okazał się występ Layli Zoe. Kanadyjka swój koncert rozpoczęła mocnym a’capella. To w zupełności wystarczyło, aby przekonać do siebie publiczność. Później było tylko lepiej. Ciekawy, mocny, dobrze osadzony, zachrypnięty – przymiotników mogących opisać głos Layli jest wiele, ale żaden nie oddaje stanu faktycznego. To po prostu trzeba usłyszeć. Layla Zoe oprócz swojego autorskiego materiału brawurowo wykonała między innymi „It’s a Man’s World” Jamesa Browna.
Gdyby próbować określić ramy stylistyczne tego, co usłyszeliśmy - był to blues – rock z elementami psychodelii. Z muzyką współgrał wizerunek Layli Zoe – zwiewna sukienka, ekspresyjny taniec boso – to wszystko budziło skojarzenia z ruchem hippisowskim.
Cuda za zestawem perkusyjnym wyczyniała Nikke Blout. Znakomicie zaprezentował się też gitarzysta Jan Laacks – swoją grą przypominał trochę Doyle’a Bramhalla II. Layla Zoe była kolejną gwiazdą festiwalu, porównywaną do Janis Joplin i kolejną, która w zupełności na takie porównanie zasługiwała.
Wielki zawód przeżyli wielbiciele Jacka Bruce’a. Artysta, z uwagi na problemy zdrowotne, nie mógł przyjechać do Suwałk. Nie odwołał jednak występu (chwała mu za to), a postanowił przysłać swój Big Blues Band.
Muzycy zdecydowali się zagrać koncert wypełniony kompozycjami Cream. Nie zabrakło utworów takich jak „Born Under a Bad Sign”. Pojawiły się też kompozycje z debiutanckiej, solowej płyty Bruce’a – „Songs For a Tailor”.Pomimo niesprzyjającej aury (padający ulewny deszcz), publiczność dopisała i przed sceną stawiła się w liczbie kilku tysięcy. Zespół nie zawiódł oczekiwań i zagrał wspaniały set.
Równie wspaniały, choć inny stylistycznie, koncert dało trio Moreland & Arbuckle. Występ kończył europejską część trasy. Zespół, jak się okazało, dużo lepiej niż w mniejszych salach czuje się na dużej scenie.
Dustin Arbuckle, Aaron Moreland i Kendall Newby pokazali, że nie znają słowa odpoczynek. To był bluesowy koncert z punk – rockową energią.Panowie udowodnili, że jak ktoś grać potrafi, to zrobi to na wszystkim… Nawet na czterostrunowym gitaro – basie z pudełka po cygarach, przypominającym instrument Bo Didley’a.
Jedynym polskim akcentem na scenach w parku Konstytucji 3 Maja był zespół Flesh Creep. Muzycy na czele z Bogdanem Topolskim, dyrektorem artystycznym festiwalu, zaprezentowali dobre blues – rockowe brzmienie. Świetnie śpiewał Marcin Borkowski. Bardzo rzadko w naszym kraju można posłuchać tak utalentowanego wokalisty.
W repertuarze zespołu znaleźliśmy covery takich kompozycji jak: „Crossroads Blues”, „I Don’t Need No Doctor”. Pięknie zabrzmiał też utwór Johna Mayera – „Gravity”. Do grupy Flesh Creep dołączyli muzycy The Bluestown Kings. W takim mieszanym składzie zagrali „I Got My Mojo Working” i „Everyday I Have The Blues”.
Tak, jak i poprzedniego dnia, przed występami gwiazd wieczoru blues gościł przy ulicy Kościuszki 82 i w pasażu ulicy Chłodnej.
W sobotnie przedpołudnie, koncerty na małych scenach zainaugurował zespół Tres Hombres. Gra w trio to wyzwanie, z którym zespół radził sobie bez problemów. Zaprezentowali dobre, stylizowane nieco na Stevie Ray Vaughana, brzmienie. Usłyszeć mogliśmy między innymi kompozycje „Mary Had a Little Lamb” i „Red House”.
Co godne podkreślenia, muzycy prezentowali się na scenie bardzo elegancko, grając na przepięknych instrumentach - młode, polskie zespoły zdają się rozumieć, że wizerunek jest bardzo ważny. Swoją reputację poprawili też akustycy - wyciągnęli wnioski z dnia poprzedniego, dzięki czemu publiczność selektywniej słyszała artystów.
Jako kolejny, suwalskiej publiczności zaprezentował się Tom Portman. Ten koncert był chyba jednym z ciekawszych, które mogliśmy usłyszeć na małych scenach. Irlandczyk nie tylko ciekawie śpiewa, ale może pochwalić się wirtuozerskimi umiejętnościami gry na gitarze.
Pomimo ulewnie padającego deszczu widzów wciąż przybywało. W pewnym momencie muzyk zaprosił moknących słuchaczy pod chroniące go parasole. Kontakt z publicznością to też jedna z mocnych stron Portmana. Jak podkreślał w późniejszej rozmowie, bardzo lubi grać w Suwałkach i wróci tam, jeżeli nie za rok, to za dwa lata.
Jeszcze w trakcie trwania występu Toma Portmana rozpoczął się kolejny występ. JJL Trio zaprezentowało granie, które mogłoby być definicją blues – rocka. To kolejny band, który zadowolił wszystkich fanów Stevie Ray Vaughana i Alberta Kinga.
Gdy na dużej scenie grał zespół Flesh Creep, w restauracji Na Starówce swój występ rozpoczynała Mona Johansson. Głos Szwedki przywoływał skojarzenia z Zorą Young. Duet zaprezentował tradycyjnego, akustycznego bluesa z Delty.
Również akustycznie, lecz zdecydowanie mniej tradycyjnie, w trakcie śniadań bluesowych, zaprezentowała się grupa Harpcore.
Zespół wystąpił po raz pierwszy w Suwałkach i pozostawił piorunujące wrażenie. Nie bez przyczyny często określany jest mianem polskiego towaru eksportowego. Ich muzyki nie da się wtłoczyć w żadne ramy – jest tam blues, soul i funk. W Suwałkach zdawało się funkcjonować powiedzenie: „Kto rano wstaje, ten świetnego bluesa dostaje”.
Kolejnym, dobrze brzmiącym projektem, było połączenie Nie Strzelać do Pianisty z zespołem Cheap Tobacco.
Sekstet zagrał akustyczny set, na który składały się pięknie zaaranżowane kompozycje. Wśród perełek z pewnością umieścić można przepięknie zaśpiewaną kompozycję Etty James – „I’d Rather Go Blind”. Brzmienie zespołu momentami ocierało się o estetykę popową, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu.
W Pubie „u Dzika” zadomowiło się polskie trio Mojo. To była gratka dla miłośników southern – rockowych brzmień.
Po raz pierwszy widziałem też na scenie elektroniczną perkusję. Ogólnie sympatyczne wrażenie zepsuły niesmaczne żarty o chorobie Jacka Bruce’a.
Humor zdecydowanie poprawił Bob der Bluesmeister. Nie dość, że muzyk dysponuje niezwykłym głosem, to potrafi zaczarować publiczność.
Muzycznie była to kolejna wyprawa do Delty. Wyprawa zupełnie niezwykła - w wykonaniu mistrza Boba nawet standardowy 12 taktowy blues brzmiał inaczej, ciekawiej.
Po całodziennym, bluesowym maratonie, na tych, którzy czuli niedosyt, czekały otwarte kluby, gdzie do późnych godzin gościł ich blues.
Szósta edycja Suwałki Blues Festival, po raz kolejny, bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę. Nie dość, że praktycznie każda zaproszona formacja prezentowała bardzo dobry poziom, to wszystko „chodziło” jak w szwajcarskim zegarku. Różnorodność stylistyczna prezentowanej w trakcie festiwalu muzyki powodowała, że każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie. Pozostaje trzymać kciuki za organizatorów i mieć nadzieję, że kolejna edycja będzie jeszcze lepsza.
Paweł Worobiej
Zdjęcia: Daria Szarejko